piątek, 26 września 2025

w poszukiwaniu Hygge - cz. 2 - Kopenhaga

Kopenhaga - kolejna stolica na mojej liście. lubię odwiedzać stolice, bo troszkę pokazują jaki kierunek obiera państwo. nie na darmo się mówi, że to wizytówka kraju. po mojej sielskiej bornholmskiej przygodzie - po 20 minutach lotu, 20 minutach spaceru przez lotnisko i 20 minutach jazdy metrem do centrum - wpadam w świat kamieniczek i rowerów. 

swoją kopenhaską przygodę zaczynam na stacji metra Kongens Nytorv. stąd mam bliziutko do Nyhavn - słynnego portu i ulicy, gdzie królują kolorowe kamieniczki (pochodzą z XVII w.), najlepsze bary i restauracje. niegdyś był to port handlowy - teraz - centrum rozrywkowe. zachodzące słońce i piękne światło dodają uroku, a zacumowane stylowe statki - robią portowy klimat. niemniej jednak dość szybko się stąd ulatniam - za duży tłum :D idę przed siebie mijając budynek teatru, podziwiając Papierową Wyspę (sztuczna wyspa na której dawniej magazynowany był papier gazetowy, obecnie w trakcie rewitalizacji - stanowi centrum kulturalne miasta), budynek opery (za jej projekt odpowiada słynny duński architekt Henning Larsen)  i idę wzdłuż głównego kanału w kierunku słynnej Małej Syrenki. 




Mała Syrenka to symbol Kopenhagi, a przedstawia postać z baśni Hansa Christiana Andersena. ciekawostką jest, że wandale dwukrotnie dokonali dekapitacji i miasto musiało dwukrotnie zamawiać głowę do pomnika. spędzam chwilę z Syrenką i obieram azymut na hostel, do którego docieram grubo po 21. po drodze postanawiam kontynuować swoje badania naukowe w lokalnym McDonald's sprawdzając jak tutaj smakują cheesburgery (zaskakująco niezmiennie). 


podróżowanie po Danii jest proste i bezpieczne (przynajmniej dopóki masz działający telefon i dostęp do Internetu). wszystko jest zautomatyzowane, cyfrowe. aby mieć korony na koncie i pamięć w telefonie na różne usługi - nie trzeba wchodzić w interakcje z ludźmi - jak np. w hostelu. mój wybór pada na Steel House w centrum miasta. klucz do pokoju mam w appce, więc w zasadzie udaję się na 4 piętro w kierunku pokoju i wbijam na swoje miejsce. jedyne co na mnie wymusza konieczność interakcji z obsługą hostelu jest zakup padlocka (kłódki), żeby móc zamknąć szafkę. szybki prysznic i lokuję się w swojej ‘kajucie’. 


czwartek zaczynam od poszukiwań Smorrebrod. typowe dla Danii kanapki na chlebie razowym, z masłem i różnymi dodatkami. odpowiednim miejscem do poszukiwań jest Torvehallerne, czyli hala targowa. trafiam do sklepiku, w którym wybór przyprawia o zawrót głowy, zamawiam dwie sztuki na wynos (tradycyjną ze śledziem, burakami i musztardą oraz drugą z jajem i krewetkami), płacę miliony monet (150 DKK), biorę dodatkowo sztućce, tekturowy talerz i idę szukać odpowiedniej miejscówki na tak ekskluzywne śniadanie. a miejscówka jest nie daleko - w parku przy pałacu Rosenborg. Rosenborg to dawna podmiejska rezydencja królów duńskich, obecnie stanowi muzeum. siadam sobie na trawniku pod drzewkiem z widokiem na pałac i pałaszuję śniadanie, w tle słuchając charakterystycznych werbelków i fletu akompaniujących Duńskiej Królewskiej Straży. spędzam jeszcze jakiś czas w parku, w ogrodzie różanym wystawiając nos do słońca, podziwiając schludność i uporządkowanie miejsca. 




kolejne kroki kieruję w okolice Christiansborg Slot - neobarokowa budowla, w której mieści się rząd duński. co ciekawe, jest to jedyny przypadek na świecie, gdzie w jednym budynku mieści się władza ustawodawcza (parlament), wykonawcza (kancelaria premiera) i sądownicza (Sąd Najwyższy). dodatkowo w budynku znajdują się także pomieszczenia królewskie. dla mnie zobaczenie tego miejsca to punkt obowiązkowy na mapie miasta, a ma charakter sentymentalny, bo jednym z pierwszych skandynawskich seriali jakie obejrzałam był duński Rząd. to on rozbudził we mnie miłość do skandynawskich produkcji, które pochłaniam jedna za drugą. swoją drogą, serial ten w doskonały sposób pokazuje jak się robi politykę, tylko w drodze negocjacji i kulturalnych rozmów. 



zasiadam pod Christiansborgiem i dumam nad swoim losem. obserwuję turystów korzystających z wycieczek łódkami i myślę… a może by tak… godzinę później jestem na pokładzie jednej z łodzi i najbliższą godzinę spędzam na eksploracji kopenhaskich kanałów słuchając opowieści pani przewodnik. na pierwszy rzut docieramy do głównego kanału, przepływając obok znanych mi już budynków teatru, opery, Nyhavn, czy okolicy Papierowej Wyspy. z ciekawostek zasłyszanych od pani przewodnik, charakterystyczne bloki-piramidki na Papierowej Wyspie stanowią najbardziej fancy miejsce do życia w Kopenhadze, a ceny za takie mieszkanie oscylują w granicach 4-5 milionów euro.



krążymy po kanałach, mnie zachwycają mieszkalne osiedla zaadaptowane po dawnych magazynach portowych. fajnie tak zamiast auta - mieć zaparkowaną łódkę pod blokiem :D doceniam to, że się zdecydowałam na ten mini rejs, bo zwiedzanie Kopenhagi z perspektywy wody pozwala na nią spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. doceniam też umiejętności kapitana, który sprawnie manewruje łódką przepływając pod wąskimi i niskimi mostami, i skręcając w ciasnych kanałach pod kątem 90 stopni łodzią, która ma długość dobrych 20 m. 




w trakcie rejsu mijamy kolejny charakterystyczny dla Kopenhagi punkt - Okrągły Most. składa się z 5 okręgów z układem lin niczym żagle. często porównywany jest do kilku zacumowanych obok siebie żaglówek. jedna z części jest ruchoma, co umożliwia łodziom przepływanie. sama konstrukcja stanowi przeprawę dla pieszych i rowerzystów. mijamy też różne łodzie, łódki i statki - ot np. taki, który jednocześnie jest latarnią morską.




a jak o rowerzystach mowa. fascynuje mnie rowerowy świat Kopenhagi. ⅔ mieszkańców porusza się do pracy/szkoły rowerem. rowery są nieodłącznym elementem krajobrazu miasta. rowerowe parkingi są wszędzie. przy stacjach metra, budynkach użyteczności publicznej, stacji kolejowej. jednopoziomowe, dwupoziomowe. co ciekawe - nikt rowerów w żaden sposób nie zabezpiecza. ścieżki rowerowe są równolegle do pasów dla samochodów. z perspektywy pieszej mam wrażenie, że bardziej trzeba zwracać uwagę na cyklistów niż na auta 😀



przemierzam dalej Kopenhagę. zmierzam w kierunku starego miasta i… sklepu Lego. klocki Lego, które wywodzą się z Danii, kojarzą mi się z dzieciństwem. obecnie - mnogość serii i konstrukcji możliwych do ułożenia z tych charakterystycznych elementów przyprawia o zawrót głowy.



dalej idę do Rundetorn, czyli Okrągłej Wieży. zlokalizowana przy kościele św. Trójcy, jest kolejnym symbolem miasta. na wieży od XVII wieku znajduje się działające obserwatorium astronomiczne. sama budowla ma 38,4m wysokości a na szczyt prowadzi rampa zamiast schodów. aby dostać się na taras widokowy pozostaje pokonać jeszcze kilkanaście drewnianych schodów i okrągłe bezpośrednio wychodzące na zewnątrz iiiii można podziwiać panoramę miasta. mnie przykuwa poraz kolejny Most nad Sundem, ale także jednostajność krajobrazu. Kopenhaga nie jest wielobarwna - jest loftowa, industrialna, momentami mam wrażenie, że monotonna i ponura. ale ta dbałość o zachowanie jednolitej architektury sprawia, że to miasto nie męczy, a przy tym jest piękne i estetyczne. na tarasie spędzam chwil kilka zajadając ciastka zbożowe. 





z wieży idę w kierunku parku i lokuję się na ławce z widokiem na parkowy staw. zaczytuję się w lekturze, co jakiś czas wyrwana ze świata Chłopek przez skrzypiące dźwięki wydawane przez łyski, a czasem przez śmiech mew. 


w parku spędzam czas do wieczora i zbieram się w kierunku hostelu. do późnego wieczora jestem sama w pokoju, więc korzystam z nielimitowanego czasu na prysznic. ekipę w pokoju mam spoko, Azjatki, Turczynka i Brytyjka. nie wchodzimy sobie w drogę, ale też jest czas pogadać i wymienić się spostrzeżeniami na temat fajnych opcji na zwiedzanie miasta, czy zarekomendować Lublin jako ciekawą alternatywę dla Krakowa czy Warszawy w przypadku podróży do Polski. 


wieczór upływa mi na lekturze i planowaniu kolejnego dnia. a szykuje się wyjazdowo. i to nie byle jaki wyjazd, bo… zagranicę (ileż można siedzieć w jednym kraju…) :D ale o tym opowiem w kolejnym odcinku. stay tuned! 🙂


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz