środa, 21 listopada 2018

po złej stronie drogi - Cypr



idealny plan na mglisty listopad? ucieczka do słońca!

wystarczył weekend, żeby:

- opanować jazdę z kierownicą po złej stronie,
- uwierzyć, że turkusowa woda istnieje naprawdę, a nie tylko w folderach wakacyjnych,
- straszyć kałamarnice przy świetle księżyca,
- spalić plecy,

ale też wystarczył, żeby odpocząć od codzienności i naładować wewnętrzne akumulatory na zimowy czas.


o 21 nasza różowa strzała ląduje na lotnisku w Larnace. wita nas powiew śródziemnomorskiego powietrza i ciepło. po przeprawie granicznej drepczemy do stanowiska Europcar - tak, tak - bez auta nie ma wycieczki ;) nasza zarezerwowana cytryna C1 okazuje się Nissanem Note. no niech im będzie. ważne, że w automacie, bo opanować jazdę autem po złej stronie drogi ze zmianą biegów to trochę za dużo...

ruszamy. najpierw szok. ale jak?! gdzie na rondzie trzeba jechać?! ok, tam. kierunek - pyk. tylko dlaczego włącza się wycieraczka...?! zdecydowanie w trakcie tego wyjazdu mieliśmy najczystszą szybę ever...

z racji tego, że jest już po sezonie postanowiliśmy wbić się w znany cypryjski kurort Ayja Napa.

jak zainstalowaliśmy się w naszym lokum - pora ruszać po zakupy i na plażę. to nic, że jest prawie północ... szum fal zawsze działa na nas uspokajająco. a wiadomo - o własny spokój należy dbać.
Ayja Napa słynie z pięknych i najczystszych w Europie plaż. nas te plaże nie oczarowały, ale trzeba przyznać, że woda jest krystalicznie czysta. i nawet w świetle księżyca (no dobra no, do latarki) widać co jest na dnie.

spędzamy czas jakiś na plaży, ale pora po mału wracać do domu. /i tu mała zmiana narracji/ - za kierownicą siadam ja.

/jedno hamowanie awaryjne, drugie..../ Współtowarzysz wycieczki zaczyna się niepokoić...

- nie mogę wyczuć hamulca i tego auta..
- a którą nogą hamujesz...?
- no jak którą, lewą! prawa na gaz, lewa na hamulec...

jak już zrozumiałam, na czym polegał błąd było już tylko lepiej... i jedyne przeszkody, których nie zauważałam to garby na drogach... a na Cyprze jest ich sporo.

w sobotni poranek ruszamy szukać słońca. wiec jedziemy na Przylądek Greko. przepiękny lazur morza kontrastujący ze złoto-brązowym odcieniem skał. zatem pora na śniadanie. wersja all-in - banan i bakalie. słońce przedziera się co jakiś czas zza obłoczków, uskuteczniamy żmijing.








po pewnym czasie postanawiamy ruszyć w kierunku miasta i wrócić na Nissi Beach za dnia. plaża nieduża, czysta. ale dookoła sporo ludzi. nie ma tłumów, ale jednak jakiś ludzki hałas i mocne basy z baru w tle. a my chcemy słuchać szumu morza...

na domiar zaczyna się psuć pogoda. więc zwijamy manatki i ruszamy w drogę. podobno słonecznie jest w okolicy Limassol.






Limassol to miasto i region, które promują się jako obszar słoneczny przez 365 dni w roku. kręcimy się nieco po okolicy. miasto jest drugim co do wielkości na Cyprze. jest to też największy port wyspy. na południe od miasta znajduje się brytyjskie terytorium zamorskie oraz baza RAF w Akrotiri. i tam też się udajemy, bo tam mapa twierdzi, że jest słone jezioro.

porzucamy bolid gdzieś przy drodze i drepczemy przez trawy w kierunku tafli jeziora. docieramy nad brzeg,a tu niespodzianka. jezioro wyschło... a samo dno to rewelacyjna glinka. zatem odpalamy tryb boso przez świat i drepczemy po tej błotnej plastelinie przed siebie. słońce już zachodzi, a na horyzoncie pojawiają się migoczące wzgórza Limassol. w tle na zmianę słychać dźwięki cykad i startujących z bazy samolotów. mrrrrrrr... :D















w drodze powrotnej zatrzymujemy się na degustację baklawy. uzupełniwszy zapas cukru na najbliższe 100 lat, ruszamy w okolicę mariny. nowoczesna architektura, zacumowane jachty, jachciki i wysłużone kutry. sporo wesołej młodzieży. taki pozytywny wieczorny klimat.





niedzielę postanawiamy spędzić jako atrakcja na Przylądku Greko. instalujemy się na skałach w pobliżu punktu widokowego. skały dosyć ostre, ale miejscami gładkie półki w sam raz na plażing. znajdujemy sobie też swój prywatny basen z wodą morską, co jakiś czas zasilany dzięki mocniejszym falom. do opalania i chilloutu miejscówka idealna. turyści przychodzą, odchodzą, a my chłoniemy krajobraz i witaminę D.




















późnym popołudniem ruszamy w poszukiwaniu lokalnych smaków. najpierw jednak odbijamy do punktu widokowego przy kościołku Agioi Anargyroi i zaglądamy do jaskini znajdującej się właściwie pod kościołem. Myszor próbuje zaprzyjaźnić się z kotem, ale ostatecznie pada jego ofiarą... kot to kot. co tu dużo mówić. 














w okolicy Protaras wstępujemy do greckiej knajpki. a w menu kilka ciekawych pozycji, w tym musaka i jagnięcina (podobno z małej owieczki, a nie starego barana...). atrakcją miejsca są lokalne koty. uczulonych i wrażliwych lojalnie ostrzegamy, że nie mają żadnych oporów - dla smakowitego kąska są w stanie wleźć nawet w talerz. :D 
na deser dostaliśmy świeże lokalne owoce i słodkie wino domowej roboty. mniam <3 






po obiedzie postanowiliśmy jeszcze pojechać bliżej tureckiej części Cypru. zwanej okupowaną częścią wyspy. patrząc na mapę zlokalizowaliśmy jakieś jezioro - okazało się, że właściwie nie istnieje - wyschło. za to przed nami zaistniał Mc Donald's. mimo, że po greckim obiedzie mieliśmy już pełne żołądki - z Myszorem postanawiamy zmierzyć się z cheesburgerem i Mc Flurry. smak znany - jak zawsze :D 




wieczorem postanawiamy poznać okolicę naszego kurortu i ruszamy na dłuższy spacer. odkrywamy, że jest tu jakieś działające poza sezonem centrum, z kiczowatymi nocnymi atrakcjami. ale nas standardowo ciągnie do wody, więc skręcamy w jakąś ciemną uliczkę i docieramy do ciemnej plaży. woda przyjemnie ciepła, więc drepczemy tam i z powrotem po krótkim odcinku.

poniedziałkowy poranek upłynął nam na pakowaniu gratów i piasku. potem w auto i siup na naszą miejscówę, na Przylądku Greko. najpierw jednak wstępujemy do jednej ze znanych atrakcji - Sea Caves. przepiękny klif z wydrążonymi przez morski żywioł jaskiniami. uczta dla oczu. 










II śniadanie postanawiamy już skonsumować z perspektywy skał. wody w basenie nieco mniej, ale i fale mniejsze. za to znajdujemy nieco mniejsze jacuzzi, w sam raz na opalanie. słonko przyświeca, plecy się przypiekają... 








po kolejnych godzinach smażingu zwijamy manatki. pora po mału przypominać sobie o powrocie do kraju, a to przecież już za kilka godzin. ale z najpierw wracamy do kociej yy greckiej knajpki. tym razem na przystawkę bierzemy tzatziki z pitą, a w ramach dania stawiamy na dolmades - lokalne gołąbki z mięsa i ryżu zawijane w liście winogron i ponownie na musakę




później wstępujemy po małe zakupy do centrum Napy i stwierdzamy, że właściwie mamy jeszcze 40 minut czasu do zagospodarowania zanim wyruszymy na lotnisko. 
- to co? plaża? 
- plaża.  








ciemno już nieco, bo słońce zaszło po 16, ale to nic. zaliczamy kolejną kąpiel w morzu (właściwie o nich nie wspomnieliśmy wcześniej, ale udało nam się parę razy wleźć do cieplutkiej wody Morza Śródziemnego). co prawda nieco ciemno, ale blask księżyca pozwalał lokalizować przeszkody w wodzie, a niektóre - jak kałamarnice - znikały same. 

i takim optymistycznym akcentem zakończył się nasz cypryjski weekend. to był zdecydowanie jeden z najbardziej leniwych wyjazdów w tym roku. ale jednocześnie będący ucztą dla ciała. czas regeneracji i kumulowania dobrej energii.. tak nie wiele trzeba, żeby być w pełni szczęśliwym... : )))) 



z bardziej praktycznych informacji: 

jedzenie - zdecydowanie polecamy ser halloumi. lekko słony, na bazie mixu mleka owczego, koziego i krowiego. bardzo dobrze smakuje też grillowany (ma wysoką temperaturę topnienia, więc idealnie nadaje się do grillowania, w Polsce dostępny w Lidlu). jeśli ktoś tęskni za polskim jedzeniem - w Ayja Napa na pewno może wpaść do Euro Marketu zwanego bułgarskim. są i półki z polskim żarłem, nawet świeżą śmietaną... 



transport - jak już na początku wspomnieliśmy - obowiązuje tu ruch lewostronny. ale poza sezonem ruch jest bardzo mały (Cypr liczy 2 mln mieszkańców, a w sezonie jest w stanie przyjąć 8 mln turystów, więc nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić tego tłoku jaki tu w lecie panuje...). oznaczenia są bardzo dobre, do większych miejscowości wyspy prowadzą dość dobrej jakości autostrady (bezpłatne). wypożyczenie auta nie jest bardzo kosztowne. wszystkie auta z wypożyczalni mają czerwone tablice rejestracyjne, więc łatwo odróżnić turystę od tubylca. 



internet - działa perfekcyjnie, więc nie ma problemów z dostępem do sieci. jedynie przy granicy tureckiej warto zwracać uwagę, czy nie jest się w zasięgu tureckich sieci, za które się już płaci stawki roamingowe jak poza UE. 

języki - co do zasady grecki w południowej części wyspy. natomiast dzięki wpływom brytyjskim, właściwie każdy mówi tutaj po angielsku i nie ma żadnych problemów z porozumiewaniem się. turystyka wychodzi także naprzeciw Rosjanom, bo oni zdecydowanie opanowali rynek turystyczny, więc i po rosyjsku można się na pewno dogadać.

Cypr jest rajem podatkowym - jest to kraj o najniższym CIT w UE. warunek - udokumentowane przebywanie min. 60 dni w roku na wyspie. jak? wystarczy kupić nieruchomość. a ich na sprzedaż jest ogrom... i ciągle powstają nowe.