piątek, 13 marca 2020

Windsor




zwiedzanie tego uroczego miasteczka zaczynamy od wędrówki na zamek. twierdza windsorska jest największym brytyjskim zamkiem, w którym oficjalnie nadal rezydują władcy. mieliśmy okazję zwiedzać  bardzo różne zamki i posiadłości możnowładców, ale przepych, który panuje w Windsorze przyćmił to, co do tej pory widzieliśmy. przepiękne kolekcje porcelany, wystrój i wyposażenie komnat świadczą nie tylko o statusie monarchii, ale także wielowiekowej historii. jedna z bardziej unikatowych i uroczych ekspozycji to Queen Mary's Dolls' House - Domek dla lalek królowej Marii, efektowny mikroświat zbudowany w latach 20' XX wieku, który może przyćmić niej jeden współczesny domek dla lalek-księżniczek. 







wnętrza wnętrzami, ale teren zamku zrobił na nas ogromne wrażenie. w jesiennych barwach i lekkim słońcu prezentował się majestatycznie. nas najbardziej urzekł Moat Garden - Ogród w Fosie ze swoją idealnie przystrzyżoną trawą i urokliwą roślinnością. 










ale Windsor to nie tylko zamek, to całe miasteczko położone nad Tamizą, zdominowane przez turystykę, ale jednocześnie podkreślające silne przywiązanie Brytyjczyków do swojej monarchii i władców. na każdym kroku można spotkać pamiątki i gadżety związane z Royalsami



niemal z każdego punktu miasta widać potężne mury zamczyska. ostatnie kroki kierujemy nad Tamizę, gdzie zaczepiają nas ciekawskie łabędzie, a nasz spacer jest żywo komentowany przez śmieszkujące mewy. taki klimat lubimy najbardziej! ;) 






poniedziałek, 17 lutego 2020

kolory Londynu



Londyn - czerwony jak budki telefoniczne i piętrowe autobusy, złoty jak jesiennie liście i Pałac Westminsterski muskany promykami słońca, zielony jak trawa i okoliczne parki. skojarzenie zupełnie inne niż to, z którym tam jechaliśmy. ale! po kolei ;) 






początek pobytu na Wyspach Brytyjskich zapowiadał się zgodnie z planem i naszym wyobrażeniem. zimno, deszczowo, ponuro. tak jak spodziewaliśmy się po listopadzie w tej części Europy. więc piątkowy wieczór spędziliśmy w iście brytyjskim stylu - w pubie o wdzięcznej nazwie The Bear. pub wyglądał jak taki typowy brytyjski pub - lekko stare, bure wnętrze, wyłożone wzorzystym dywanem, z tłumem wyluzowanych Brytyjczyków sączących różne trunki i żywo dyskutujących. do tego pojawiły się już dekoracje świąteczne, co zrobiło jeszcze większy klimat. moje pierwsze skojarzenie to z irlandzkimi pubami, ale ta wyspa czy ta - klimat jednakowo wyjątkowy ;)

w sobotni poranek wyruszamy do stolicy. London's calling ;) wysiadka na Paddington Station (swoją drogą, bardzo lubię brytyjski akcent i to jak nazwa Paddington w iście brytyjskim wydaniu brzmi ;) 

i ruszamy. nad Tamizę. jak city break to spacer wzdłuż lokalnej rzeki jest obowiązkowy. poza tym większość najciekawszych atrakcji jest zlokalizowana nad rzeką lub w jej pobliżu. dla nas punktem docelowym i obligatoryjnym w trakcie tej wycieczki jest Vauxhall Bridge. tak - Vauxhall, nie Tower Bridge, który z Westminster Bridge jest zlokalizowany dokładnie w przeciwnym kierunku. a zatem najpierw rzut okiem na London Eye. charakterystyczny diabelski młyn jest jednym z najbardziej popularnych współczesnych symboli miasta. przechodzimy na drugi brzeg Mostem Westminsterskim i ruszamy na pogawędkę z mewami. kto nas zna, wie, że te ptaszory zawsze nas hipnotyzują swoim śmiechem i potrafią na dłużej zatrzymać w miejscu. 








i tak drepczemy przed siebie aż w końcu ukazuje się cel naszej wycieczki. charakterystyczna kremowo-turkusowa bryła budynku Secret Intelligence Service - fanom Jamesa Bonda znana pod nazwą MI6. normalni turyści na ogół z Westminster kierują się na London City mijając bardziej znane atrakcje. my z normalności nie słyniemy, za to bliżej nam bondowych freaków, więc wyznaczamy własną, niestandardową trasę zwiedzania. Jamesa Bonda co prawda nie zastaliśmy, pewnie był na swojej kolejnej secret mission, ale zobaczyć na żywo kluczowy budynek znany z ukochanej serii filmów - spełnienie kolejnego marzenia ;) 




z Vauxhall powracamy w okolicę Pałacu Wesminsterskiego i przystajemy na chwilę w Victoria Tower Gardens. stąd już rzut beretem do słynnego Trafalgar Square. kolejny punkt wycieczki - gdzie jest najbliższy sklep Primark, mamy zachciankę na piżamę! ale jak już udało się namierzyć najbliższy sklep gdzieś w okolicy Piccadily Circus - niemal z krzykiem z niego zwialiśmy. nie od dzisiaj wiadomo, że ogólnie to zakupów szczerze nie znosimy, a od spacerów po galeriach handlowych wolimy włóczenie się po krzakach. a tu tłum był taki, że piżamę to sobie na Allegro zamówimy - bez stania w gigakolejce :D 









ale po coś nas w tamtą okolicę przywiało, bo gdyby nie ten Primark pewnie nie dotarlibyśmy do China Town. ahhh co za cudne dekoracje, lampiony, zadzierając nos w górę nawet nie zwróciliśmy uwagi, że było to najbardziej zatłoczone miejsce na naszej spacerowej ścieżce. 




niezauważenie zrobiła się noc, ale my mamy jeszcze w planie odwiedziny u Królowej, więc udajemy się pod Buckingham Palace i stąd spacerem przez Hyde Park w kierunku stacji Paddington




Londyn przywitał nas piękną, słoneczną pogodą. zupełnie niespodziewanie i nieoczekiwanie. ale to miasto pełne jest niespodzianek. mieliśmy zaledwie jeden dzień na jego eksplorowanie, ale to wystarczająco, żeby poczuć klimat, wielokulturowość i stwierdzić, że ma się ochotę na więcej :)

sobota, 4 stycznia 2020

egzotyka na wyciągnięcie ręki



minęły wakacje, minęło lato, minęła jesień. dużo czasu minęło. a my w zimowe wieczory (bo ciężko pogodę za oknem nazwać zimową), przekopując się przez kolejne foldery ze zdjęciami z sezonu letnio-jesiennego segregujemy i wspominamy nasze egzotyczne wyprawy. w nieznane. a tak bliskie...


na pierwszy rzut garść kadrów z polskiej Chorwacji - krakowskiego Zakrzówka. zalew na Zakrzówku  powstał w 1990 r. w wyniku zalania obszaru kamieniołomu wapienia. to właśnie białe wapienne skałki i urwiska odpowiadają za krajobraz łudząco podobny do tych, które spotkać można na Bałkanach czy w basenie Morza Śródziemnego. zalew można podziwiać z kilku punktów widokowych, niestety z uwagi na zagrożenie utonięciami (zbiornik w maksymalnym punkcie sięga głębokości 32 m) obszar jest ogrodzony i obowiązuje zakaz wstępu. dla nas najbardziej niesamowity jest fakt, że miejsce to znajduje się niemal w centrum miasta. z pagórków i Skałek Twardowskiego podziwiać można panoramę Wawelu i krakowskiego centrum.









z urokliwej małej Polski uciekamy w wielką Polskę - dla odmiany na Karaiby pod Koninem. a naszym punktem docelowym jest Turkusowe Jezioro. Bobka  porzucamy w Łaszczowej Woli i drepczemy w las w poszukiwaniu linii brzegowej. lazurowy kolor jezioro zawdzięcza dzięki węglanowi wapnia. z uwagi na to, iż zbiornik to wytwór działalności dawnej kopalni węgla brunatnego oraz elektrowni zlokalizowanych w pobliżu Konina - kąpiel jest tu surowo zabroniona (silnie zasadowy odczyn wody, grząska linia brzegowa). kto nas zna dłużej wie, że na punkcie turkusu mamy fioła, więc kolor wody totalnie nas urzeka. ale widok jeziorka spomiędzy trzcin to jedno, ale należałoby znaleźć jeszcze nieco wyżej położone miejsce z jakąś egzotyczną panoramką. zatem przedzieramy się z powrotem przez las i kierujemy ścieżką w kierunku wyżej położonej linii brzegowej. przedzierając się przez łan kukurydzy czujemy się jakbyśmy pokonywali dżunglę. w końcu udaje się nam wdrapać na widokowy pagórek i cieszymy oczy krajobrazem. 













na koniec pora na malediwski zachód słońca - prosto znad Osadnika Gajówka. mijamy wielkopolski Turek i kierując się na Laski zbaczamy w kierunku Gajówki. podobnie jak Turkusowe Jezioro - Osadnik Gajówka jest wytworem działalności elektrowni (konkretnie Adamów) i składowiskiem popiołów, a co za tym idzie - także i tutaj obowiązuje zakaz kąpieli. nam wystarczy kojący umysł głęboki turkus o zachodzie słońca i możemy tak siedzieć i siedzieć nad brzegiem... i znów sprawdziło się powiedzenie cudze chwalicie, swego nie znacie!