środa, 17 stycznia 2018

po drugiej stronie Wisły




zauroczeni listopadowym wypadem na Powiśle, postanawiamy sobotnie południe spędzić eksplorując kolejne jego obszary - tym razem pogranicze Lubelszczyzny i Mazowsza. 

główny cel wypadu - Janowiec. urocza miejscowość, której atrakcję stanowią ruiny renesansowego zamku, wzniesionego na nadwiślańskiej skarpie. warownię wzniesiono staraniem rodu Firlejów w latach 1508-1526.



obecnie w ramach kompleksu zwiedzać można dziedziniec budowli, ekspozycję muzealną oraz krużganki (bilet wstępu - 12 zł + 6 zł parking). 










w ramach ekspozycji podziwiać można makiety przedstawiające poszczególne etapy rozbudowy zamku, a także informacje opowiadające o kolejnych właścicielach budowli. 





ciekawym elementem zwiedzania, który nas niesamowicie urzekł jest wystawa fajansu holenderskiego. przepiękne zdobienia - wzory chińskie, ornamenty roślinne, portrety i okolicznościowe zdobienia sprawiają, że jest to jedna z ciekawszych kolekcji, jaką ostatnio mieliśmy okazję podziwiać. aż dziw bierze, że do tworzenia tak pięknej sztuki użytkowej przyczynił się... upadek browarnictwa holenderskiego w XVII w.







obok zamku, w sąsiednim parku, udostępniony jest do zwiedzania także XVIII-wieczny dworek ziemiański. 









mamy z Myszorem niepisaną zasadę, że jak gdzieś jedziemy to staramy się wracać nieco inną trasą, niż ta, którą przyjechaliśmy - drogę powrotną planujemy przez.. Mazowsze.

z Janowca kierujemy się wzdłuż Wisły, lokalnymi drogami w kierunku Solca n/Wisłą. po drodze robimy, krótki przystanek nad brzegiem Wisły, gdzie podziwiamy obszar Małopolskiego Przełomu Wisły (nazwa nieco myląca z uwagi na to, że obszar leży w granicach administracyjnych województwa mazowieckiego i lubelskiego). a potem niespiesznym tempem kierujemy się na Opole Lubelskie i do Lublina.









czwartek, 4 stycznia 2018

każdy ma swoją Banię

jak to mawiają jaki Nowy Rok - taki cały rok, więc żeby nasz rok był udany - 5.00 nad ranem pakujemy manatki i w drogę.

plan: termy i kwaśnica
kierunek: Białka Tatrzańska 

ruch zerowy, autostrada pusta, pogoda wiosenna - jedziemy! ;) 

plan na trasę prosty, chociaż nie spodziewaliśmy się ruchu w ogóle o tak wczesnej porze, zwłaszcza po sylwestrowych szaleństwach. profilaktycznie jednak z autostrady zjeżdżamy w Brzesku i kierujemy się na Nowy Sącz. po drodze odbijamy z krajówki w lokalne dróżki otaczające Jezioro Rożnowskie i podziwiamy widoczki. 









kolejny etap to okolica Niedzicy. przejechaliśmy przez obszar Pienińskiego Parku Narodowego i zatrzymaliśmy się na krótki spacer na dziedziniec średniowiecznej warowni w Niedzicy. okolica spowita mgłą, w lekko śnieżnej poświacie - o porannej porze - bajka. 













przed południem meldujemy się w centrum Białki - Termie Bania. kupiliśmy bilety no limit (129 PLN, ale relaks z taaaakim widokiem jest wart każdej ceny ;) i na kolejnych kilka godzin odpływamy - dosłownie i w przenośni. bicze wodne, hydromasaże w basenach z wodą termalną i widokiem na Tatry - czego chcieć więcej.






pogoda nie rozpieszcza, bo coraz bardziej Tatry nam za chmurami znikały, ale nic nie było w stanie popsuć nam humorów. w międzyczasie zżarliśmy obiad w lokalnej knajpce, przedrzemaliśmy na leżakach w strefie relaksu przy saunarium, wysmażyliśmy się w saunach i ok. 18 wypełźliśmy z obiektu, w kierunku miejsca noclegowego. 


apartament udało nam się zarezerwować na kilka dni przed przyjazdem. warunki rewelacyjne (czysto, dość nowocześnie, a jednocześnie swojsko, klik), lokalizacja super, w pakiecie mieliśmy aneks kuchenny i balkon. balkon ucieszył szczególnie Myszora, bo on miał plan na swoją banię i relaks wśród gór. ;) 








drugi dzień pobytu był bez większego planu. oprócz planu na kwaśnicę, resztę dnia trzeba było dobrze spożytkować. zatem po śniadaniu i leniwym poranku, pakujemy manaty i w drogę do Bukowiny Tatrzańskiej. nigdzie indziej jak do Termy Bukovina. ten obiekt nieco mniejszy, bardziej kameralny, ale nadal atrakcji sporo (basen pływacki z muzyką, czyli coś co nas zachwyciło w słowackiej Kałuży, jaskinia ze sztuczną falą no i wszelkiego gatunku hydromasaże). nie planowaliśmy już spędzać tu całego dnia, dlatego zdecydowaliśmy się na karnet 3,5-godzinny (69 PLN). 


 




zrelaksowani po relaksie ruszamy coś zjeść. ciekawą opcją wydała nam się oferta p. Gessler - Schronisko Smaków. urocza restauracja o wystroju mixu glamour z góralską tradycją. niestety meny nas nie porwało. z regionalnych dań była tylko kwaśnica, którą zamówiliśmy. ale z uwagi na chęć na lokalne pierogi albo inne dania po zupie desanowaliśmy się do poleconej knajpki vis a vis - Kiełbacha i korale. tu wybór regionalnych dań był spory. stanęło na pierogach - z baraniną, z mięsem, z oscypkiem i na słodko - z pieczonym jabłkiem, cynamonem skropione śmietanką z advocatem. mniam! 






najedzeni, wypoczęci -> pora wracać. w radiu komunikaty o korkach na zakopiance, ale nas to nie dotyczy. my szybko uciekamy w boczne drogi, kierując się na Niedzicę i dalej na Nowy Sącz i autostradę. ruch już nieco większy, ale nadal znikomy. punkt 22 meldujemy się w Lublinie. 

zdecydowanie - spontany są najlepsze : ))