wtorek, 26 września 2017

Roztocze - Piekiełko Szczebrzeszyńskie

niedziela.

przed nami kolejna mikrowyprawa w okolicę. zahaczając o Świdnik, ruszamy w kierunku Żółkiewki, Turobina i dalej do Szczebrzeszyna. nie wiedzieliśmy, że ta okolica jest taka śliczna. miejscami wioski ulokowane w dolinkach na zboczach kolejnych pasm Wyżyny Lubelskiej. niektóre domy jak z poprzedniej epoki, kolorowe ogródki. pięknie.




w Szczebrzeszynie meldujemy się pod budynkiem starej synagogi, obczajamy mapę lokalnych szlaków i punkt 11 czas start - 12 km spaceru przed nami. uderzamy w okoliczne wąwozy wchodzące w skład Piekiełka Szczebrzeszyńskiego. obszar ten cechuje największe zagęszczenie wąwozów znajdujące się na obszarze naszego kraju. lessowe tunele/korytarze porośnięte miejscami skrzypem przypominającym mini lasy bambusowe. ponadto z ciekawszych statystyk regionu spotkać tu można najwięcej stanowisk dzikiej róży w skali całego kraju. bajkowo-mroczny krajobraz wąwozów jest niesamowity. nasza wędrówka pokrywała się z czarnym szlakiem nordic walking (szczegółowe mapy są dostępne w centrum Szczebrzeszyna). co do zasady szlak jest bardzo dobrze oznaczony, aczkolwiek w kilku miejscach dziwnym trafem oznaczenia znikają. na szczęście udało nam się powrócić na dobrą trasę. 












wędrówka wiedzie zarówno przez wąwozy jak i na obszarach, z których podziwiać można panoramę Roztocza, obrzeżami lasów, wśród pól. 









pogodę mieliśmy idealną, więc tym bardziej nastrój sprzyja kątem pluciu i docenianiu chwili ;) w wąwozach Myszor mógł uskuteczniać wspinaczkę i trochę zaglądał owadom do ich skalnych domków. 









po 4-o godzinnym spacerze czas na dalszą część wycieczki. pakujemy się do Żaby i ruszamy do Zwierzyńca. wygłodniali po spacerowaniu parkujemy na dłużej w Karczmie Młyn. jeśli chodzi o żywienie w tej mieścince - klasyk. dla smakoszy typowo piwnych można zahaczyć o pijalnię piwa Zwierzyniec, tutejszy browar wchodzi w skład grupy lubelskiej grupy piwowarskiej. piwa kraftowe wypuszczane na lokalny rynek produkowane są właśnie w Zwierzyńcu. 

w Karczmie zamawiamy żarełko i cierpliwie czekamy. zaciekawiło nas czym są frykadelki. okazało się to kawałkami panierowanego kurczaka. serwowane z sosem czosnkowym i pokaźną porcją opiekanych ćwiartek ziemniaków - poezja. my nie z tych wybrednych, ale są jedzonka, które nam mniej lub bardziej podchodzą. tu smak był wyborny.


spasieni turlamy się w kierunku kościoła na wodzie - zwierzyniecki klasyk. historię kościoła można przeczytać tu. a z okolicy kościoła zmierzamy w obszar Zespołu Szkół Drzewnych i Zabytkowego Układu Wodno-Pałacowego. dawno nas w sumie w Zwierzyńcu nie było i okoliczne sadzawki i urocze drewniane mostki nad rzeką były dla nas nowością. 







dalej tuptamy nad Stawy Echo. sezon się kończy, więc na plaży sporo miejsca na chill. jedynie jakiś gówniarz lekko nas zirytował rzucając w kfaczkę czymś. na szczęście zdążyła biedna odpłynąć nim jakiś kamień czy badyl by w nią uderzył. nie wiem co te durne dzieci mają w mózgach... o ile w ogóle je mają. ale cóż. jacy rodzice, takie dzieci...









nad sadzawką trochę odpoczywamy i podziwiamy pejzaż. a dalej spacerem drepczemy do centrum Zwierzyńca. 





przydreptawszy do Żaby kończymy jeść lody. gdy chcieliśmy ruszyć - Żaba się zbuntowała. nie chce odpalić, nic się nie świeci. nasza pierwsza myśl - akumulator - ale jak to?! przecież działał ok, bez symptomów, że wymaga wymiany. no, ale nic. wzięłam kable i szukam pomocy. reszta stoi bezradnie, no bo jak? co tu zrobić. patrzę - komisariat, tu na pewno pomogą. idę. pukam z jednej strony, z drugiej strony, w końcu wyłazi pan. policjant. mówię, jaka sytuacja, że mam kable, że trzeba wypchnąć auto i ewentualnie odpalić. 

- ale proszę pani, nie mogę użyć służbowego samochodu do takiego celu. wie pani, to radiowóz. jak się coś zepsuje to kto odpowiedzialność poniesie. 


- no, ale nie ma pan prywatnego auta np.?



- yy eee ueee no nie, nie mamy tu prywatnych samochodów...



- (yhy jasssne) aha super... 



- chciałbym pani pomóc, ale no nie mam możliwości. mogę pani jedynie udzielić informacji, gdzie jest najbliższy warsztat. o tu obok na Dębowej...



- a czy pan uważa, że w niedzielę o 19 będzie czynny?



- no tak, taak, oni w różne dni pracują. 



- yhy, na pewno. dziękuję za informację. poradzę sobie sama. 




mijam pana mieszkającego nad komisariatem:


- przepraszam pana, czy dysponuje pan samochodem? mam kable, auto nie chce odpalić, we 3 jesteśmy, może pan pomoże? wypchnąć auto i podpiąć kable. o tu, zaraz za bramą..


- dysponuję, ale wie pani, wypiłem alko i nie pojadę. rozumie pani no..



- no tak, tak rozumiem.



pan usadził zacną dupę na ławce i nawet jej nie ruszył, żeby chociaż wykazać cień zainteresowania, empatii. pan policjant również dupy nie ruszył. taka to pomoc mężczyzn. policji. szczerze wam panowie wraz z Myszorem życzymy, by wam też nikt nie pomógł tudzież udzielił pomocy informując o najbliższym warsztacie zamkniętym w niedzielę...



ale nic to. zarządziłam, że Żabsa trzeba wypchnąć. to lekki bolid jest. Dziewczyny wzięły się za realizację zadania. ja skręcam kierownicą. zablokowała się. stop! wsiadłam, kręcę kluczykiem, żeby zwolnić blokadę w stacyjce. nagle - elektronika zadziałała, silnik bez zająknięcia się odpalił... czary i cuda. zapakowaliśmy się i kierunek do Lublina.


dzień był piękny i marzy nam się więcej... :)))





piątek, 22 września 2017

Wojak Szwejk




4.00 pobudka, pakujemy się w żabę i pędzimy co tchu do Rzeszowa na dworzec PKP. w plecaku zapas kanapek, herbata w termosie, przekąski, owoce, książka, kilka eurasów. no i nieodłącznie aparat. 

5.53 czerwono-żółta gąsieniczka z logo województwa podkarpackiego rusza w swoją międzynarodową podróż. dzisiaj w planie: Medzilaborce. 






sam w sobie cel wycieczki nie porywa, ale w tej mikrowyprawie najważniejsze - co będziemy podziwiać za oknem. a trasa biegnie przez malownicze obszary Pogórza Czarnorzecko-Strzyżowskiego, Beskidu Niskiego i obrzeżem Bieszczad. 

najpierw w okolicy stolicy Podkarpacia podziwiamy wschód słońca i skąpane we mgle łąki. pięęęeknie. ale radość nie trwa długo. im bliżej doliny Wisłoka, tym mgła robi się coraz bardziej gęsta, coraz bardziej mleczna, a okolica w odległości kilkunastu metrów od torów staje się niebytem w mlecznej krainie.







mijamy Strzyżów, potem długo długo dłuuuugo mglista nicość, aż pociąg zatrzymuje się Jaśle. od Jasła dane nam jest podziwiać hasające sarny i zające oraz rafinerię w Jedliczu. w okolicy Krosna panoramę zdobią farmy wiatraków i coraz większe pagórki. następnie Sanok i Zagórz, gdzie przez chwilę udaje się dojrzeć ruiny klasztoru karmelitów bosych.










następnie zaczynają się pojawiać panoramy przedbieszczadzia i przełomu Osławy. dojeżdżamy do Komańczy, a dalej do Łupkowa - ostatniej stacji po polskiej stronie. miejscem granicznym jest tunel, z którym związane są legendy o Wojaku Szwejku. część trasy pokrywa się z obszarem jego działalności, stąd też nazwa pociągu Wojak Szwejk






minąwszy tunel, pociąg mozolnie pokonuje niewysoką Przełęcz Radoszycką i po 4,5 h podróży dumnie wkracza do Medzilaborzec. 

Medzilaborce nie są bardzo atrakcyjnym punktem na mapie Słowacji. jednakże jest tu kilka miejsc godnych uwagi. 

dla fanów Andy'ego Warhola nie lada gratką będzie wizyta w muzeum poświęconemu artyście. my z tej atrakcji nie korzystamy, ponieważ dość dokładnie zapoznaliśmy się z jego twórczością w trakcie wystawy w PKiN w czerwcu. ale skąd muzeum tejże postaci na słowackiej prowincji? otóż rodzice artysty pochodzili z okolic Medzaliborzec, zatem staraniem mieszkańców postanowiono miasto utworzyć europejską stolicą Andy'ego. no cóż... czymś tu trzeba przyciągnąć turystów. 






na dworcu naszą uwagę przykuwają zabawne napisy w języku słowackim, ale także nazwy własne napisane rusińskim alfabetem. część mieszkańców to Rusini stąd też podwójna nomenklatura nazw miejscowości w okolicy. z dworca kolejowego drepczemy w kierunku centrum. mijamy wspomniane muzeum i idziemy szukać miejsca, gdzie można by wypić kawę. trafia nam się restauracja w późnokomunistycznym stylu, ale uprzejmy barman przynosi co trzeba i dba o klientów z należytą starannością. 







kolejnym punktem wyprawy jest cerkiew prawosławna pw. Świętego Ducha. jej bryła dominuje w panoramie miasta. do wnętrza udało się tylko rzucić okiem i na pewno, gdyby była sposobność zagłębić się tam na dłużej podziwalibyśmy bogato zdobiony ikonostas i freski. 







z okolicy cerkwi kierujemy się  do lodziarni na zmarzlinę, a dalej za oznaczeniami miniskanzen. intrygujące nazewnictwo odkryło przed nami na uboczu centrum minipark z miniskansenem. kilka miniatur wiejskich chat i cerkwi. wstęp niemalże za darmo, bo 0.7 E co daje ok. 3,5 zł. fakt, faktem, że większa kwota byłaby zdzierstwem, bo nie wiele można tam czasu spędzić czy się dowiedzieć na temat historii regionu. jednakże dla nas miejsce idealne do chwili odpoczynku, drzemki i opróżnienia nieco zawartości plecaka, w cieniu drzew. 








z miniskansenu wędrujemy znów do centrum i tym razem korzystając z map miasta - szukamy miejsca, gdzie można wszamać coś lokalnego. dobrze, że chociaż mapy są, bo o ludzi w sobotnie popołudnie trochę tu ciężko... z tubylców jedynie spotkać można Romów. ale oni niezbyt chętnie udzielają informacji. 






udaje nam się trafić do lokalnej knajpki, ale pan oznajmia, że za wiele do jedzenia zaoferować nie może, bo kucharka w weekendy nie pracuje. zatem co proponuje z tego co ma? ano knedliki z madziarskim gulaszem i prażony syr. idealnie! haluszków się nie spodziewałam, ale knedliki - czyli ciasto na bazie mąki pszennej lub ziemniaków, gotowane w osolonej wodzie i pokrojone w plastry - odgrzewane na parze - jak najbardziej nam odpowiada. zamówiliśmy i to, i to, bo knedliki to jedno, ale być na Słowacji i nie zjeść prażonego sera z hranolkami (frytkami) to grzech! ;) do tego - a jakże inaczej - tatarska omacka. a do picia - nic innego jak Kofola. 


posileni obiadem, poturlaliśmy się do Tesco po drobne zaopatrzenie w słowackie klasyki: Studentską, Kofolę i Zlatego bazanta. 


nasz czas na Słowacji powoli dobiega końca i kierujemy się na dworzec kolejowy, gdzie chwilę czekamy na poczciwego Wojaka Szwejka. 






kolejne 4,5 h podróży upływa najpierw na podziwianiu pagórków skąpanych w świetle zachodzącego słońca, a potem, gdy już noc spowiła okolicę - zatapianiu się w lekturze książki. 






o 22.15 meldujemy się w Rzeszowie, porywamy żabę i pędzimy do domu. 



pociąg kursuje w okresie wakacyjnym. koszt biletu to 26 zł na trasie Rzeszów-Medzilaborce (52 zł w 2 strony).