piątek, 25 stycznia 2019

bajkowa Cergowa



zima. jednych przeraża, innych dobija - nas cieszy i fascynuje. zwłaszcza jeśli pokazuje swoje najbardziej puszyste, białe oblicze. i takiej zimy postanowiliśmy wraz z Myszorem poszukać. 

nas mróz bardzo nie zraża. standardowo w bagażniku lądują kije (to nic, że do nordic walking, ale lepsze takie niż żadne :D), a na dokładkę mini-szufla do śniegu (tak na wszelki wypadek), w plecaku zapasy i herbata w termosie. i w drogę. 



na pierwszy rzut porywamy Was w podkarpackie klimaty, a konkretnie w Beskid Dukielski, na Cergową

masyw Cergowej góruje ponad Duklą. charakterystyczne trzy garby, w najwyższym punkcie liczy zaledwie 716 m n.p.m. i ten właśnie garb był naszym celem. w 2018 r. na szczycie otwarto wieżę widokową. zainspirowani pewnym bajkowym zdjęciem, które dostaliśmy tydzień wcześniej postanawiamy upewnić się sami, czy takie bajki istnieją naprawdę.... 



początek spaceru mimo lekko udeptanego śniegu był całkiem lekki i przyjemny. po ok. 30 minutach docieramy do Złotej Studzienki. miejsce to kojarzone jest przede wszystkim z kultem św. Jana z Dukli. cudowne źródełko w kapliczce, kilka ławek i ołtarz. w sam raz na krótki postój, zwłaszcza, że przed nami spory kawałek pod stromą górę. a wiadomo jak to z naszą kondycją w górach... ;) 



pod górę ścieżka o wiele mniej udeptana, miejscami śnieg na skale rozwiany, a skała pokryta lodem. żeby to z górki to by można było zjazd na tyłku uskutecznić. ale pod górę zjazdu to się raczej nie da... ;) zatem wbijamy się po uda w śnieg, w jakimś wyglądającym na koryto strumienia rowie. ale za to zaczynamy nabierać wysokości i po jakiś 20 minutach walki ze sobą i kowalikowego dopingu stajemy na grzbiecie. 






wiadomo, że nie jest to jeszcze szczyt. mijają nas jakieś pojedyncze grupki schodzących ze szczytu, a my samotnie pełźniemy w górę. widoki cudowne. przez chmurki przebija się słońce i oświetla oszroniony krajobraz. 




Myszor postanawia trochę wspomóc leśników i zostawia trochę siana dla leśnych stworów. 



po jakimś bliżej nieokreślonym czasie (szczęśliwi go nie liczą, a nas widoki dookoła uszczęśliwiły do tego stopnia, że straciliśmy rachubę czasu) objawia się przed nami owa bajka. tak. bajki istnieją. i to zdjęcie wcale nie kłamało. takie widoki to nie Photoshop. to rzeczywista bajka



turlamy się na wieżę. przy lepszej pogodzie można podziwiać okolicę Przełęczy Dukielskiej i Pogórza Czarnorzecko-Strzyżowskiego. my trafiamy na chmury, ale i ten pochmurny krajobraz ma swój klimat. przerwa na herbatkę z imbirem i pora na zejście. tu idzie nam sprawniej. o wiele sprawniej. i niecałe 50 minut później meldujemy się przy aucie. 







powiemy to jeszcze raz. bajki istnieją naprawdę... nie trzeba w nie wierzyć, warto ich doświadczać :) 






czwartek, 10 stycznia 2019

2018 - to był Wyjątkowy Rok cz. 2



pierwszą połowę roku ostatnio zrelacjonowaliśmy. ale i w drugiej nie brakowało wrażeń...


lipiec

wakacyjny czas zazwyczaj spędzamy bardziej lokalnie. ale nie znaczy to,  że nudnie. na początek - dawno przez nas nieodwiedzane Puławy. Pałac Czartoryskich i przepiękny park to idealny pomysł na spacer.







Zalew Zemborzycki odwiedzamy kiedy tylko się da, z każdej możliwej strony. i z każdej jest wyjątkowy. zwłaszcza o zachodzie słońca.





jeśli jesteśmy w temacie zalewów to odkryliśmy całkiem ciekawe miejsce w Nowej Hucie.




a na lipcowy deser - najpiękniejszy festiwal świata, czyli lubelski Carnaval Sztukmistrzów. tegoroczny pokaz Exit z balonem w wyjątkowej oprawie lubelskiej starówki był nie lada gratką zarówno dla lokalsów jak i przybyszów. 







sierpień

drugi miesiąc wakacji. a dla nas wakacje oznaczają, że w Lublinie jest spokojniej. więc wtedy warto eksplorować swoją okolicę i pokazywać ją innym. zatem spędzamy czas wśród Przyjaciół i pokazujemy okoliczne atrakcje. na pierwszy rzut - nałęczowskie tropiki, czyli piękna Palmiarnia w Parku Zdrojowym.




i lubelskie przebitki...



jednym z wyjątkowych punktów na mapie Lublina jest Centrum Spotkania Kultur. sam obiekt mimo swojej surowości - jest ciekawy. ale to co najciekawsze i niezwykłe kryje się na jego dachu...









druga część lata to także nasza eskapada na Węgry.

przed upałem z miasta najlepiej uciekać w las. kolejny raz udało nam się odwiedzić Polesie i tym razem chyba ostatnia z możliwych  ścieżka, na której nas do tej pory nie było - Obóz Powstańczy. do tego odkrywanie kolejnych miejsc w Lasach Kozłowieckich.







wrzesień

koniec wakacji - koniec siedzenia na dupce. jeden z pierwszych wrześniowych weekendów spędzamy na Śląsku. jak się potem okaże - nie pierwszy, ale i nie ostatni raz w tym roku. najpierw nostalgiczna podróż śladami Holocaustu, a potem podziwianie panoram Beskidu Małego z perspektywy Góry Żar i Beskidu Śląskiego z Hali Skrzyczeńskiej.






zwieńczeniem weekendu był spacer wśród urokliwej drewnianej zabudowy małopolskiej Lanckorony.





dla nas wolne popołudnie oznacza okazję do eksploracji kolejnych fragmentów okolicy. tym razem padło na rejon Chodla. przepiękne ruiny kościoła Matki Boskiej Loretańskiej położone na wyspie, pośród stawów. w jesiennej odsłonie prezentowały się wyjątkowo tajemniczo.





w końcu wrzesień to czas najbardziej wyczekiwanego przez nas urlopu. i to do miejsca dla nas wyjątkowego. tydzień w Domu na Strumykowej Nóżce. w towarzystwie uroczych dam - Leny, Baśki i Helgi. dla nas czas totalnego resetu...




ale nim zawitaliśmy w ostrowskich rewirach, przemierzyliśmy łódzkie bezdroża. zainspirowani pewnym dokumentem postanawiamy nieco zboczyć z trasy i zobaczyć ten słynny łódzki region.







Ostrów za każdym razem odkrywa przed nami jakieś swoje nowe oblicza...




wypuszczając się nieco za miasto eksplorujemy Dolinę Baryczy. jest to wyjątkowy obszar, stawów, jeziorek, ścieżek, a dla ornitologów podobno mały raj. my się na ptaszorach nie znamy, ale miło było z pewnej perspektywy obserwować różne różniste gatunki, które stopniowo - zaniepokojone naszą obecnością, coraz bardziej ulatniały się w kierunku kolejnych stawów.










być w Ostrowie i nie wybrać się na umówioną kawę do sąsiedniego Wrocławia - byłoby grzechem. zatem mimo deszczowej pogody ruszamy przed siebie. kolejna wizyta w tym pięknym mieście i kolejny raz Wrocław pokazuje nam się z innej perspektywy. ale kolejny raz nie udaje nam się z wejściówkami do Sky Tower. ale na pewno jeszcze będzie okazja...












październik, listopad, grudzień

październikowe weekendy to przede wszystkim malownicze Bieszczady (1, 2). ten rejon jest przepiękny o każdej porze roku, ale jesień w Bieszczadach jest wyjątkowa.

listopad za to nazwaliśmy miesiącem życia w walizce. to był najbardziej zakręcony miesiąc tego roku. najpierw kumulowanie ciepłej energii na cypryjskim wybrzeżu, by drugą część urlopu spędzić na śląskich landach. o ile pobyt na Cyprze był stateczny, o tyle śląska wyprawa była baaardzo intensywna.

jeśli ktoś chciałby stworzyć jakiś biznes od podstaw i żyć z pasji - polecamy wizytę w lodziarni Jednorożek w Bielsku Białej. ekipa, która tworzy to miejsce wkłada serce i duszę w to, aby smak lodów był wyjątkowy. a przy tym historia stworzenia tej marki jest niesamowita. gdyby każdy tak prowadził biznes z takim zaangażowaniem...




popołudnie spędzamy w Cieszynie. i tu udaje nam się trafić w miejsce, które przenosi nas w czasie. warsztat rusznikarski Pana Jerzego Wałgi to miejsce, gdzie można nie tylko zobaczyć cieszynki, ale również żywa lekcja historii.




cieszynka to broń myśliwska, produkowana w Cieszynie od II połowy XVI w. Pan Jerzy kultywuje tradycję wyrobu tej unikatowej broni. bogate zdobienia, perfekcyjne wykonanie sprawia, że jest to bardzo pożądany eksponat dla kolekcjonerów.





kolejny dzień upłynął nam na kolejnych wrażeniach. jednym z miejsc godnych uwagi, dla odmiany w okolicy Wisły, a konkretnie w Jaworzynce, jest Wolierowa Hodowla Głuszca, prowadzona przez Nadleśnictwo Wisła. głuszce są bardzo płochliwymi i wrażliwymi stworzeniami. w wolierze możliwa jest ich obserwacja, przez lustra weneckie.


kolejny tydzień do powrót na Śląsk i wieczorna eksploracja przygranicznych miejscowości - Karwiny i Ostrawy u czeskich sąsiadów. niezmiennie w przypadku wizyty w Czechach zadziwia nas inwestowanie Czechów w lokalną markę, w Skodę. no i okoliczny spokój. przy okazji wizyty w Pradze wspominaliśmy, że jest to dość stateczny naród, nikt się nigdzie nie spieszy i mam wrażenie, że to się od lat nie zmienia. myślę, że sporo moglibyśmy się od naszych południowych sąsiadów nauczyć.










również w listopadzie udało nam się odwiedzić Rodzinę w okolicy Myślenic. tamte rejony niby nie tak odległe, ale jakoś nie były nam po drodze. więc tym razem plan był taki, żeby nieco zboczyć z trasy i odkryć uroki nieznanego. Myślenice nas oczarowały. niby niewielkie miasteczko położone przy trasie Zakopianki. a tak urokliwe, z ciekawym rynkiem, malowniczym Zarabiem. nasze dotychczasowe wyobrażenie Myślenic było zupełnie inne niż obraz, który zastaliśmy. i pozytywnie nas zaskoczył.







natomiast Kalwaria Zebrzydowska o tej porze roku jest miejscem przepełnionym ciszą i spokojem. uważamy, że to najlepszy czas żeby odwiedzać takie miejsca, jeśli szuka się zadumy, kontemplacji w samotności.







ale skoro panuje opinia w otoczeniu, że od Pana Boga różnimy się tym, że On jest wszędzie, a my wszędzie byliśmy - zatem uderzamy tam, gdzie nas jeszcze nie było. na przekór opiniom.

zatem na pierwszy rzut krótki służbowy wypad w okolice Makowa Mazowieckiego. to, co nas urzekło to przepiękna szadź o poranku, gdzieś na mazowieckiej równinie.





by zaraz potem szukać zimy w Arłamowie.




początek grudnia to też podróże po łódzkim regionie. Łódź skojarzyła nam się z jednym wielkim planem filmowych pełnym smutnych kadrów. za to prawdziwą perełką tego miasta są różnorakie murale.




zdecydowanie z planami filmowymi kojarzy się wzgórze w Inowłodzu, gdzie zlokalizowany jest kościół św. Idziego. budowla wzniesiona najprawdopodobniej w XII w., w stylu romańskim. zrekonstruowana w XX w.




łódzkie to także obszar dorzecza Warty. czasem spacer zamiast śniadania potrafi bardziej napełnić energią na cały dzień niż jedzenie. zwłaszcza jeśli przyroda funduje nam takie widoki...








Artur Andrus w jednym ze swoich utworów wspomina jeszcze jedno miejsce związane z łódzkim. piłem w Spale, spałem w Pile... my w Pile nie spaliśmy, za to w Spale... ;) Spała kojarzona jest przede wszystkim z Ośrodkiem Przygotowań Olimpijskich. nas urzekła swoją lokalizacją wśród lasów, nieopodal Pilicy






ostatnia z naszych ubiegłorocznych wypraw miała miejsce w Lasy Janowskie. wracamy tam kiedy tylko się da. tym razem w miejsce wyjątkowe, rezerwat Imielty Ług. spacer groblą pomiędzy stawami, kontrastujące, zimne, zimowe barwy i ogólna cisza - idealna opcja na spacer po świątecznym obżarstwie.










a teraz po co to wszystko. po co nam to podsumowanie, po co takie chwalenie się tym, co robimy. ano po to, żeby czasem kogoś zainspirować (choćby i jedną osobę - to będzie dla nas i tak sukces). do działania, do wyjścia poza swój szlak codzienności. podróże to nie jest coś spektakularnego, na drugi koniec świata. to czasem zmiana drogi  pracy/szkoły/uczelni. to czasem chęć naciśnięcia hamulca, zatrzymania się w tym życiowym pędzie i zastanowienia dokąd ta droga prowadzi. to forma odpoczynku, ucieczki od zgiełku spraw. dla nas to najlepsza z możliwych forma relaksu. przygody można przeżywać tuż za rogiem. wystarczy otworzyć szerzej oczy i umysł. a tak wiele można odkryć...

i takiego odkrywania - nowych ścieżek, wrażeń, wędrówek w głąb lasu i siebie Wam wraz z Myszorem życzymy w tym 2019 Roku. niech będzie to Rok Przełomów, pokonywania barier i wychodzenia poza strefę komfortu. pięknych wędrówek i dobrej pogody!


PS. a na koniec krótkie podziękowanie dla dwójki naszych szczególnych Towarzyszy zeszłorocznych podróży. Tadeuszu - Tobie za duże pokłady cierpliwości i za ogromne poczucie humoru - bez tego te wyprawy nie byłby ani w połowie tak barwne ;) Kozuniu - a Tobie za wytrzymałość naszego gadulstwa, nam samym od naszego gadania czasem uszy więdną... ;)