wtorek, 28 marca 2017

niedzielna kawa z reniferem

03/07/2016


jedni spędzają niedzielne popołudnia spacerując, inni leniuchując przed tv, jeszcze inni robiąc wycieczki rowerowe, ktoś inny chadza na zakupy. a my z Przyjaciółką i Myszorkiem wybraliśmy się na kawę. do Szwecji.

Szwecja oddalona 1,5 h od Świdnika. od Lublina - 2 h, wszak należy doliczyć dojazd na lotnisko.

WizzAir zmienił siatkę połączeń i dał możliwość skorzystania z uroków nadbałtyckiego klimatu przez ok. 5h. wystarczająco by przejść 15 km, zjeść dobry obiad, kupić tonę słodyczy, zmoknąć, pogadać z mewami, zachwycić się miniaturowością skandi-domków i zobaczyć prawie-Bałtyk, a potem uprawiać jogging chcąc zdążyć na autobus.




z LU wystartowaliśmy o 12.50. w Sztokholmie-Skavsta zameldowaliśmy się 1,5 h później. widoczki na polskie wybrzeże, potem podziwianie Gotlandii i gładkie lądowanie pod Nykoping. do Sztokholmu "jedyne" 100 z groszami km. Szwecja przywitała nas słoneczną pogodą, sosnowym lasem i uciekającym autobusem do centrum. cóż... następny za godzinę, a w godzinę można zobaczyć więcej niż lotnisko. mapa w garść, i w drogę.






drogą wzdłuż trasy 53 kierujemy się do Nykoping. pierwsze co nas mija to 3 samochody o dziwnie znajomych rejestracjach z PLką i symbolach LTM, LZ, RLU, RZE. no sosny też jak w Polsce i łopian. tylko te znaki -łoś w ostrzegawczym trójkącie.. potem mini domeczki, cmentarz z informacją co na nim rośnie, z pionowymi płytami nagrobnymi i nieskazitelnie zieloną i równo wyczesaną trawą.





potem coraz więcej mini domków, w różnych odcieniach pastelowych i bardziej 'zdecydowanych' kolorów. ogródki działkowe i lazaret, czyli ichniejszy szpital. dopełzliśmy do centrum. ciche, spokojnie, niedzielne. sklepy zamknięte, jedynie w jednej galerii handlowej spożywczak otwarty. zaopatrzyliśmy się w wodę i słodycze i dalej w drogę. do Oxelosund nad Bałtykiem nie było sposobności dotrzeć, albo nie trafiliśmy we właściwy przystanek, bo z tego przy dworcu kolejowym w niedzielę autobusy nie kursowały. trudno.





skoro nie ma jak nad morze -to trzeba korzystać tu. tak więc pozaglądaliśmy trochę Szwedom przez bezfirankowe okna do ich skandi-wnętrz. w każdym miniokienku minilampa. albo świeczki, flakony, ozdóbki, bibelotki.

poszliśmy na deptak coś wszamać. ciężko o otwartą restaurację, ale udało się upolować Rockbaren. zapytaliśmy kelnerkę, co tu jest najbardziej szwedzkiego (widząc w szwedzkim menu sałatkę grecką, zwątpiłam, że coś się uda zjeść lokalnego oprócz lokalnych batoników ;) w końcu wybór padł na świnkę /nie, nie morską/ i krówkę. wieprzowina była z frytami i takim sosem na bazie majonezopodobnym, z lekko cytrynową (?) nutą. bardzo delikatny. do tego świeże warzywa. ja dostałam ziemniorki w talarkach opiekane, lekko gumowatą ale jednocześnie idealnie doprawioną wołowinę polaną sosem na bazie myślę octu balsamicznego, miodu i czegoś bardziej wytrawnego. do tego marchewkowe talarki.

posileni ruszyliśmy dalej zwiedzać okolicę. w centrum miasta znajduje się jeziorko na rzece i zapora przy młynie wodnym. wodospady niczego sobie, dość nietypowa architektura jak na centrum miasteczka. zachowane w parkowym klimacie. w centrum znajduje się też kolejny cmentarz, przypominający ogródek. 






architektura szwedzka prócz tego, że tak prosta i urocza idealnie komponuje się z naturą. nie ma tu ogrodzeń, podwórka łączą się ze sobą, panuje harmonia między człowiekiem a naturą. wszystko jest schludne i czyste. na ulicach nie spotka się śmieci wolnolatających, za to co rusz stadka eleganckich kuferków z opisem papier/plastik/odpady organiczne.

z centrum podążyliśmy nad zatokę. tam, nad miastem góruje wieżowiec mieszkalny z widokiem na zatokę i pewnie w dalekiej oddali na Bałtyk. jedyny wysoki budynek w okolicy. obok kilka nowoczesnych apartamentowców kilkupiętrowych, urocza promenada i port dla żaglówek. miłe połączenie nowoczesności na jednym brzegu ze stylowymi willami z drewna, które służą jako kawiarenki.







niestety nie dość, że czas nam się kończył to dopadła nas burza. zrobiliśmy kilka fot, Ewe zafundowała kwaczkom sesję /właśnie sobie uświadomiłam, że widzieliśmy sarnę, zająca, mewy, kawki, kaczki ale nie było ŻADNEGO gołębia...) i popędziliśmy w kierunku stacji kolejowej, gdzie był przystanek autobusu na lotnisko. po drodze minęliśmy Nykopingshus, czyli zamek. nie jakaś imponująca twierdza, ale taki nieduży zameczek.

im bliżej czasu odjazdu tym bardziej przyspieszaliśmy kroku, aż w końcu ostatnią prostą przebiegliśmy. na szczęście stadko ludzi /w sumie to stadko Polaków/ czekało na przystanku, więc grzecznie wraz z nimi poczekaliśmy na naszą linię 515.

bilet z Nykoping do portu lotniczego kosztuje 23 SEK, co jest równe mniej więcej 11 PLN (za 4 km wycieczki). ceny wysokie. za obiad zapłaciliśmy razem 170 SEK = 80 PLN (co jest bardzo dziwnym, bo tyle powinien kosztować jeden obiad zgodnie z cenami z menu, ale może trafiliśmy w happy hour. woda do posiłków jest darmowa. w strefie bezcłowej na lotnisku mały słoiczek śledzi -39 SEK = 18 PLN.

na lotnisku czas na realizację głównego celu - wypicia kawy w Szwecji :) po czym wdreptaliśmy na pokład różowej strzały i w towarzystwie tej samej ekipy załogi pokładowej pofrunęliśmy do Lublina. punkt 23 powitaliśmy Świdnik.

sobota, 25 marca 2017

polska Jerozolima - Leżajsk

co roku, pod koniec marca - 21 dnia żydowskiego miesiąca adar /zgodnie z lunarnym kalendarzem żydowskim/, do Leżajska zjeżdżają się tysiące Chasydów - ortodoksyjnych Żydów. 







co ich przyciąga do tego małego miasteczka? ohel cadyka Elimelecha. ohel - czyli miejsce pochówku. Żydzi wierzą, że w rocznicę śmierci, która przypada właśnie 21 dnia miesiąca adar, cadyk zstępuje z nieba i zabiera ze sobą prośby, które składają na jego grobie. kwitełech zawierają nie tylko prośby. są to także dedykowane indywidualne modlitwy. dla Chasydów Leżajsk jest jednym z najważniejszych, zaraz po Jerozolimie - miejsc kultu. 










ale wizyta Chasydów w Leżajsku to nie tylko czas modlitw i pielgrzymowania. to czas spotkań, świętowania szabasu, spożywania koszernego jedzenia. 







w tym roku przypadała 230 rocznica śmierci cadyka, który zmarł w 1787 r. postać ta na stałe wpisana w kulturę Leżajska.był pierwszym żydowskim kaznodzieją i cudotwórcą z terenów Polski. jedna z legend, która krąży na temat cadyka głosi, że niemieccy żołnierze, którzy zbezcześcili kirkut w poszukiwaniu 'skarbów', po otwarciu grobu cadyka - ujrzeli go żywego, smutnie patrzącego na ich czyny. żołnierze uciekli przestraszeni, zaprzestając dalszych grabieży. 






środa, 22 marca 2017

z wizytą u Pepiczków cz. 3

14 kwietnia 2015

jesteśmy w drodze z Brna do Pragi. czeska kolej w gruncie rzeczy nie wiele różni się od polskiej, z tą różnicą, że wydaje się być bardziej punktualną. pan konduktor w stylu nieco hippisowskim, bardzo elegancko ubrany w mundur, suchy, wysoki i z długimi siwymi włosami. poinformował nas o możliwym opóźnieniu ok. 15 min. /do czego koniec końcem nie doszło, bo ciapong dojechał na czas/.

widoki za oknem nieco bardziej zróżnicowane, wioski, miasteczka. Czechy nie są jakoś szczególnie zadbane, budynki w stylu komunistycznym, bloki z wielkiej płyty. w odróżnieniu od podróży autobusem mijamy więcej pagórków i łatwiej chłonąć czeski krajobraz niż z perspektywy podróży betonową autostradą.





jak już wspomniałam o kolei, to wydaje mi się jednym z główniejszych środków transportu, stacje w dużej mierze w pełni działające i z zazwyczaj kilkoma peronami (nie licząc wiosek).

Czesi - cóż.. naród jak naród. stwierdzam, że nie widziałam tu ani jednego potencjalnego kandydata na męża... co w moim rozumieniu oznacza, że są naprawdę przeciętnym, żeby nie powiedzieć nijakim urodowo narodem. Czeszki - jakiś ładnych to też nie widziałam, myślę, że najładniejszą Czeszką jaką kojarzę to 'nasza polska' Halinka Mlynkova. ani nie są jakoś zadbane, ani mimo wszelkich dostępnych sieciówek - eleganckie. takie bez wyrazu.

jak tak sobie obserwuję transport to i muszę przyznać, że bardzo inwestują we własną markę.  przesadzę jeśli powiem, że 1/2 to Skody, ale już 1/3 aut jeżdżących po drogach to ta właśnie marka. na jednym parkingu na 25 aut 12 było właśnie tej marki, ale generalnie ok 35% aut to Szkodniki. 


po powrocie do Pragi powędrowaliśmy w kierunku starówki. podsumowaliśmy budżet, uznaliśmy, że co prawda to nie czarna godzina, ale eurosy zabrane przez Ewe się przydadzą, a w związku z tym i
'zmieniarnia' /mówiąc spolszczonym czeskim. z kantoru poszliśmy po jakieś suweniry, konkretnie kubki ;)

trochę nam te nasze garby ciążyły, bo i od 11 do 15 po Brnie wielbłądziliśmy no i od 18-22 trzeba było się po Pradze włóczyć. i tak sobie chodziliśmy różnymi uliczkami, delektując się czeskim spokojem i brakiem pośpiechu.

Czesi jak zaobserwowaliśmy nigdzie nie pędzą, są dość opanowani, cierpliwi. w metrze nikt nie pędzi, czeka aż inni wyjdą i dopiero wsiada, nikt się nie pcha.

zachód słońca nad Wełtawą i z widokiem na Hradczany piękny. staliśmy dłuższą chwilę na jednym z mostów próbując uwiecznić w kadrach ten magiczny moment. szkoda, że zdjęcia ani w połowie nie oddają tego, co się samemu zakoduje i zobaczy.





i takim niespiesznym tempem doleźliśmy do centrum handlowego Nowy Smichov, gdzie w Tesco  nabyliśmy jeszcze kilka rzeczy i w sam raz zeszłyśmy się ze Znajomą pod jej mieszkaniem.


15 kwietnia 2015


a dziś, właśnie siedzę w Polskim Busie. mam nadzieję, że dziś dojadę do Wawy w normalnych  barwach, a nie marsjańskich. aktualnie jesteśmy gdzieś w połowie drogi między Kudową a Wrockiem. marzy mi się jakaś pizzerinka albo coś podobnego. Myszorek też coś by zjadł...


z ciekawostek kulinarnych - obowiązkowo zaliczyliśmy wizytę w Mc Donaald's. cheesburgery jak wszędzie, ale Mc Flurry z jednym wyjątkiem - posypką ze Studenstkiej - mniam :D



zatem ostatnia prosta przed nami, właściwie w trakcie. w Łodzi zeżarliśmy po kanapce na ciepło po czym popędziliśmy do naszego busa (hmmm czy to, że byłam na dworcu PKS i PKP w Łodzi daje mi prawo mówienia, że byłam w tym mieście, a tym samym wbicia szpilki w mapę na tablicy korkowej?! ;) w Wawie wycieczka metrem z Młocin na Wilanowską, zapiekankowa kolacja i właśnie jedziemy do LU. po północy mam zamiar zatopić się w swoim łóżku i spróbować nie zapomnieć, że mam nastawić budzik na jutro na standardową 6.15...



niedziela, 19 marca 2017

z wizytą u Pepiczków cz. 2

12 kwietnia 2014

po naszym 20-o kilometrowym spacerze po Pradze, niedziele zafundowaliśmy sobie leniwą. pobudka ok.9, śniadanie, a potem na 12 do centrum na ul. Husovą, gdzie w południe odprawiana jest polska msza. ksiądz z Polski, ale organista z Czech usilnie próbujący śpiewać po naszemu ;)

po mszy powędrowaliśmy na rynek, jarmark wielkanocny zmienił się w festiwal zdrowego trybu życia ;) jakieś fitnessy na scenie, ale na straganach pieczone kiełbaski, buły i szaszłyki. nabyliśmy po szaszłyku i bułce, do tego keczup i konsumpcja w mini parku.

następnie przy Placu Wolności wsiedliśmy w metro (stacje są oznakowane dość marnie, ale sprytnie zrobione łączniki linii, że z peronu linii np. A schodzi się niżej ni jest linia B, nie trzeba jakoś szczególnie zwracać uwagi przy wejściu, w którą mańkę skręcić żeby do dobrej linii dojść). metrem wróciliśmy do Znajomej, zgarnęliśmy bagaże i powrót na dworzec autobusowy.

podróż z Pragi do Brna autobusem (lepiej kupować wcześniej bilety, bo może nie być) trwała 2,5 h. ok 18.30 meldujemy w Brnie.

Brno wita iście jak Lublin, straszącym dworcem kolejowym i równie straszącym autobusowym. z dworca wędrówka do hostelu.

hostel - student reality apartments. pierwszy hostel/nocleg, który tak jak widziałam na booking.com tak wygląda w rzeczywistości. za dwie doby we własnym miniapartamencie z aneksem, łazienką i antresolą z dwoma łóżkami (właściwie materacami) wyszło 69 E. więc po 70 PLN na łeb wychodzi (Myszorka do kosztów nie wliczamy) ;)

wieczorek spędziliśmy na jedzeniu kolacji, czytaniu i w końcu sen.

13 kwietnia 2015

dzisiejszy dzień spod znaku ucieczki w dzicz. ok. 10 poszliśmy na stację kolejową i nabyliśmy w cenie 34 koron (10 koron to ok. 1,60 PLN), bilety do Balnsko. podróż trwała niecałe pół godziny. w Blansku plan był taki, żeby dotrzeć do miejscowości Skalni Młyn, która to jest ostatnim przystankiem w drodze do rezerwatu Macocha w sercu Morawskiego Krasu.





 na dworcu okazało się, że najbliższy podmiejski autobus jest za 2 godziny, czyli mniej więcej tyle co spacer zielonym szlakiem pieszo, ok. 8 km. stwierdziliśmy, że pora na dłuższy spacer. szlak trochę lasami, trochę w pobliżu zabudowań, ale generalnie pięknie, cicho i pusto. bez ludzi. pierwsze dwa etapy szlaku były dość przyjemne, trochę pod górę, ale nie jakoś szczególnie. natomiast ostatni odcinek to wędrówka w dół głębokiego jaru, stromo, z kapiącym deszczem i powalonymi drzewami przez środek ścieżki. dobrze, że oznaczenia szlaku są dobre i widoczne. po 2 godzinach dotarliśmy do Skalnego Młyna, ale jak się okazało zarówno jaskinie, które w kwietniu ogólnie są nieczynne jak i wszelka inna infrastruktura jest poza sezonem i nie działa. no, ale na szczęście pieszo można doczłapać. najpierw wzdłuż rzeki Punkva a potem szlakiem z asfaltówką do miejsca, gdzie jest mini stacja linówki wiodącej na szczyt przepaści Macocha.









ubolewamy bardzo nad tym, że jaskinie nieczynne, zwłaszcza, że w Punkevni po części zwiedza się pieszo a po części spływa podziemną Punkvą na łódeczkach. pozytywny aspekt - totalny brak ludzi, pojedyncze sztuki obsługi i jakieś pojedyncze przybłędy niczym my. ;) widoczki piękne, szlak z wejścia do jaskini do przepaści wiedzie jeszcze krętą dróżką pod górę, (zielony szlak), natomiast powrót do Skalnego Młyna zaplanowaliśmy żółtym szlakiem., obydwa porównywalne ok. 2,5 km. tak więc zmachani i wygłodniali (schronisko Macocha również zamknięte) powędrowaliśmy na obiad do przyhotelowej działającej restauracji. zgodnie z dziwnie zaplanowanym rozkładem jazdy autobus powrotny do Blanska miał być o 17.14. więc mieliśmy sporo czasu na obiad.

obiadek smaczny, kurzy cycek w sosie serowym, brambory z czosnkiem i grillowane warzywka. do tego deserek - maliny na ciepło z lodami waniliowymi. po takim spacerze, ok. 14-15 km, można było sobie na to pozwolić.

bilety na ciapong z Blanska do Brna już mieliśmy kupione. z Skalnego Młyna do Blanska kosztował 10 CZK (linia 226), jechał 10 min. jak się okazało pociąg dosłownie musieliśmy łapać, chociaż jeżdżą co pół h. pani konduktor przymknęła oko na to, że nie skasowaliśmy na dworcu biletu i sama na nim coś nasmarowała.

po powrocie do Brna kolejny spacer, tym razem przez brneńską starówkę, kamieniczki piękne (ot taka np. pod 4 gburami - zgodnie z tym co mówi mapa ;), Plac Wolności (Svobody Namestie), Brno dość spokojne, świetna komunikacja miejsca - bo i dużo tramwajów, trolejbusów i autobusów, do tego szeroko, dużo zieleni i mały ruch. pokręciliśmy się po starówce i okolicy, potem poszliśmy do parku przy zamku Spielberg (dawne więzienie polityczne - kolejny wspólny mianownik z LU). widok ze wzgórza piękny na całą okolicę. panorama miasta naprawdę imponująca. dookoła wzgórza. i tak ok. 20.30 dowlekliśmy się do naszego apartamenciku ;)










a jutro tym razem koleją, powrót do Pragi.

środa, 15 marca 2017

z wizytą u Pepiczków cz. 1

10 kwietnia 2015

kontynuując naszą tradycję, z okazji jakiejś rocznicy, tym razem 5 katastrofy smoleńskiej, nawiedzamy z Ewe i Myszorkiem Wawę w celach tranzytowo-turystycznych. po nocce spędzonej u mojej Przyjaciółki -  ruszamy do Pragi. chociaż w moim przypadku jak się później okaże to bardziej do Rygi... Polski Bus służy pomocą, dostaliśmy pakiecik jedzeniowy na podróż. po jakiś 2 godzinach od startu witamy do Łodzi. Łódź szara i smutna. dalej kierunek Wrocław. miasto mnie zachwyciło i myślę, że w tym roku jeszcze je turystycznie odwiedzę, bo jeszcze okazji ku temu nie miałam.

następnie postój w Kudowej. miał być 20 minutowy - okazał się 5 godzinnym z uwagi na flak w kole i oczekiwanie na serwis... mnie dynia mało nie pękła, gdzieś między Wrockiem a Kudową zaczęło mnie mulić i zaczęłam przypominać bardziej Marsjanina niż człowieka z uwagi na mą zieleń.. ani próby drzemki ani inne zabiegi nie pomogły.. dopiero krople żołądkowe okazały się nieco kojące.

zgodnie z planem mieliśmy być w Pradze ok. 17.20 i wędrować jak dwugarbne wielbłądy ze stacji autobusowej do Znajomej, u której nocujemy, tak by przyjść na 22.30 z uwagi na to, że Znajoma kończy wtedy popołudniową zmianę w pracy. Bogu dzięki mieszkanie znaleźliśmy z pomocą dwóch grup taksówkarzy tuż przed 24.00..

chwila pogawędki po czym zasłużony odpoczynek. zdecydowanie podróżowanie tym razem mnie zmęczyło.


11 kwietnia 2015

Praga! zanim wstaliśmy i wyszliśmy to było coś ok. 11. najpierw spacer ze Znajomą do parku. Jej psica - Aiga (http://pl.wikipedia.org/wiki/Whippet) miała wielką frajdę i dała popalić pewnemu bokserkowi, który z każdym kółkiem gonitwy za nią miał coraz dłuższy jęzor. przez Petrin Hill (park z obserwatorium astronomicznym, wieżą widokową, na wzgórzu widzianym niemal z każdego punktu) powędrowaliśmy na Małą Stranę i Hradczany. katedra robi wrażenie, chociaż wejście za darmo jest tylko do 15 m w głąb katedry, za resztę opłata 250 koron, ale z możliwością wejścia do 3 innych kościołów. stwierdziliśmy, że skoro nie ma możliwości kupienia biletu na katedrę to nie damy im zarobić i nie bierzemy wcale. wnętrze bardzo podobne jak i Notre Dame paryska.











w okolicy zamku wstępujemy na zmarzlinę, gdyż pogoda prawie, że upalna.. niespiesznym tempem powędrowaliśmy w dzikie tłumy na Moście Karola. zastanawiam się czy on kiedykolwiek pustoszeje.. następnie już po stronie Starego Miasta wstępujemy do studenckiej knajpki, polecanej przez use it map - Atmosfera. wybór padł na pikantole - ziemniaki opiekane w przyprawach, z smażoną cebula, pieczarkami i kawalkami kurzej cycki. sycące, czeskie i znane. dalej niespiesznym tempem poczłapaliśmy na wyspę na Wełtawie. nakarmiłam okoliczne ptactwo chlebkiem z niezjedzonych kanapek. złapaliśmy nadrzecznego klimatu, podziwialiśmy Hradczany i Most Karola z perspektywy rzeki.









kolejna wędrówka to w okolicę Starego Miasta. w pobliżu Teatru Narodowego (Narodni Divadlo) przystanek na deser w kafejce. a potem dłuuga droga starówką do dworca autobusowego. starówka przepiękna, robi wrażenie. zegar astronomiczny Orloy, trwający festiwal wielkanocny oraz występ słowackiego zespołu folkowego.







na dworcu nabyliśmy w cenie 220 koron bilety do Brna na jutro. potem zdecydowaliśmy, że jak tu jesteśmy to grzechem nie pójść na sąsiednie wzgórze komunistyczne z mauzoleum znanych Czechom komunistów. monumentalny budynek na wzgórzu z wielkim pomnikiem.

wiosna piękna, kolorowe krzewy, zapach mmm








dalej wędrówka w kierunku dworca kolejowego. stacja przepiękna z gatunku jak i budapeska Keleti czy lwowska., z krytym peronem. stara część w pałacowym stylu, nieco mi przypomina dworzec przemyski. w nowej - podziemnej części galeria handlowa, metro i kasy.

dalej okolice Narodowego Muzeum i placu Vaclava. słynna handlowa reprezentacyjna ulica, gdzie się odbywają wszelkie manifestacje itp.

no i z centrum szybszym tempem z uwagi na godzinę 21 powrót do Znajomej, właściwie też centrum, zaraz za Wełtawa, ul. Staropremenna.

nie wiem ile km przedreptaliśmy, ale moje stopy dopiero teraz dają o sobie znać a pęcherze na palcach się uaktywniły. Praga jest urocza, a jednocześnie przyjazna i bardzo zadbana. nawet da się tu odpocząć i znaleźć ustronne miejsce z dala od tłumów, chociaż trzeba się przyzwyczaić jak wszędzie do mixu kulturowego :)




a jutro kierunek Brno :)