środa, 28 lutego 2018

trzy hrabiny w Trójmieście



Trójmiasto - w środku lutego to raczej kierunek niepopularny. ale... my lubimy robić coś na przekór...
wyjazd miał mieć charakter pleneru z grupą. jak się okazało na miejscu the plan is no plan, a my - 3 hrabiny plus Myszor bez planu nie działamy. zatem tworzymy własny i ruszamy w swoją stronę. 

sobotnie przedpołudnie spędzamy na Wyspie Sobieszewskiej, w rezerwacie Ptasi Raj. momentami przez chmury przebijało się słońce, ścieżka niemalże pusta, cisza, spokój... po dłuższym spacerze po lesie, w końcu trafiamy na plażę. zimowy Bałtyk - dziki, czysty, o wyjątkowym kolorze, doskonale kontrastujący z zimowym niebem i ośnieżoną plażą.











pogoda dopisuje, więc z plaży przenosimy się na... plażę. niby kilkanaście kilometrów na zachód, ale jakby nad inne morze. mimo, że dzikość i kolor morza taka sama - jednak linia brzegowa nieco inna. no, bo jak być w Trójpaku, a nie być przy klifie orłowskim. zatem dołączamy do naszej grupy. ale nadal integracja idzie nam kiepsko. i nie wiedzieć kiedy - obieramy swój tor podziwiania okolicy. 
okolica Orłowa to doskonała alternatywa dla zatłoczonego Sopotu. spacer plażą wzdłuż klifu, podziwianie panoramy z perspektywy szczytu klifu, wędrówka po molo, a wszystko u stóp Domku Żeromskiego














obok plaży zatrzymujemy się w Tawernie Orłowskiej. jedzenie wyśmienite. jak na 3 hrabiny przystało uderzamy w coś nietypowego. gołąbki faszerowane dorszem, pstrągiem i łososiem w sosie grzybowym. do tego flaczki z kalmarów. nieoczywiste połączenie smaków, ale można by takie jadać na co dzień. a jeszcze obiad z widokiem na morze - pełnia szczęścia. 

posileni, wracamy do centrum Gdańska. pada hasło Panorama. jeśli chcieć zobaczyć Gdańsk i okolicę z większej wysokości warto odwiedzić to miejsce. niewielka restauracja, ulokowana na 16 piętrze Zieleniaka. najpiękniejszy widok o zachodzie słońca, kiedy miasto zaczyna migotać setkami świateł, a zachodzące słońce maluje niebo. 





wieczór upływa nam na spacerze po gdańskiej starówce. jest to jedno z bardziej urokliwych starych miast jakie zobaczyć możemy w Polsce. docelowo kierujemy się do Żurawia. gdański Żuraw to jeden z najstarszych dźwigów portowych średniowiecznej Europy, a jednocześnie brama wodna do miasta. jest to najbardziej charakterystyczne miejsce Gdańska. 








pomimo późnej pory miasto tętni życiem. lokujemy się w jednej z przyrynkowych kafejek na słodkości i kontynuujemy spacer. odwiedzamy Neptuna, wędrujemy wzdłuż Kanału Raduni mijając Wielki Młyn i Mały Młyn. charakterystyczna gdańska architektura, pięknie oświetlona okolica i padający śnieg sprawiają, że czujemy się jak przeniesieni na plan jakiegoś filmu z innej epoki.







niedzielny poranek spędzamy buszując po krynickich bezdrożach, ale na popołudnie ściągamy do Sopotu. no, bo... być w Trójmieście i nie zatrzymać się choćby na chwilę w tym urokliwym miasteczku?! no way... ;) 

Sopot jest z tej trójki najbardziej klimatyczny. Gdańsk ma przepiękną starówkę, Gdynia klif i port, a Sopot? pierwsza myśl - molo. ale nas najbardziej urzekła willowa architektura tego miasta. urocze wille, z ażurkowymi werandami, niby podobne, a jednocześnie tak inne od siebie. ale zdecydowanie najwięcej czasu spędzamy na sopockim molo. to najbardziej kultowe i  jednocześnie zatłoczone miejsce, w jakie trafiliśmy. 










z racji tego, że nasz trójmiejski czas dobiegał końca, chcemy zjeść jeszcze coś nadmorskiego. zatem zahaczamy o reklamującą się w pobliżu molo restaurację Smaki Morza. w karcie ze smaków morza zupa rybna, kurczak i inne pierzaste i futrzaste twory. nie jest to czego oczekujemy od tak jednoznacznie kojarzącej się nazwy. na domiar zupa rybna też już odpłynęła, więc zniesmaczeni i głodni postanawiamy zatrzymać się w restauracji pod złotymi łukami. przynajmniej tutaj wiemy czego się spodziewać i to, co zamówimy to będzie... ;)


i tak kończymy nasz plener i nadmorski weekend, a 6 godzin i 600 km później rozpakowujemy plecak z ubrań, piasku, muszli, wspomnień i pozytywnej energii...


sobota, 24 lutego 2018

od Krynicy do... Krynicy, czyli tydzień życia w plecaku

dla jednych pakowanie to dramat, dla innych radość. my z Myszorem należymy do tej drugiej kategorii osób. zdecydowanie bywanie w mieszkaniu w celu przepakowania rzeczy jest czasem, który bardzo lubimy. Znajomi śmieją się, że wyspecjalizowałam się w ekspresowym pakowaniu i potrafię na tygodniowy wyjazd spakować się w 5 minut i nic mnie później nie zaskoczy. 


zatem tym razem, na pierwszy rzut - w plecaku ląduje trochę ciepłych ubrań, trochę biznesowych rzeczy i ruszamy w górki popracować. kierunek Krynica Zdrój. wyjazd z gatunku służbowych, zatem nie ma czasu na odpoczynek. ale i taki wyjazd jest przyjemny, gdy o poranku podziwia się takie widoki z hotelowego pokoju...





a wieczorem łapie się uzdrowiskowy klimat.










kilka dni mija pracowicie i szybko, wracamy przepakować się, wymienić rzeczy biznesowe na casualowe, samochód służbowy na własny i w drogę. po 14 latach i 600 km witamy Trójmiasto. 

o tym magicznym trójpaku opowiemy w kolejnym wpisie, a tymczasem wyprzedzamy rzeczywistość i jako zwieńczenie tygodnia życia w plecaku i spięcia południa z północą - wracamy w krynickie klimaty. ale nie, nie w góry. do Krynicy Morskiej - malutkiej mieścinki położonej na Mierzei Wiślanej, pomiędzy Zalewem Wiślanym, a Bałtykiem. pośród lasów i z dala od turystów. podobno nic tu nie ma. ale czasem fajnie pojechać po nic. zobaczyć to nic. a nic to spacer piękną plażą, czerwona latarnia morska, zamarznięty Zalew Wiślany, cisza, szum fal i śmiech mew. czego więcej trzeba do szczęścia? ;)
















sobota, 10 lutego 2018

a może by tak...





nikt nie powiedział, że zimowej soboty nie można spędzić w pięknej scenerii. zimowej scenerii. tym samym rozpoczęliśmy z Myszorem tydzień życia w plecaku. na pierwszy rzut - kolejka bieszczadzka i Jezioro Solińskie zimą. nie się co rozwodzić. jedziemy... : ))






o kolejce bieszczadzkiej szerzej opowiadaliśmy tu - klik. trasa zimowa, czyli z Majdanu do Balnicy. 













po kuligu pod parą kierunek bieszczadzkie morze - Jezioro Solińskie. trasa przez Buk, piękna, ośnieżona, zimowa. 







wygłodniali zatrzymujemy się w Karczmie Solina. zamawiamy knysze po bieszczadzku i pieczony ziemniak z gulaszem z dziczyzny - regionalne przysmaki. trzeba przyznać - bardzo dobre. Myszor zasadzał się też na szyszki. cóż.. co kto lubi :D 










posileni - robimy sobie krótki spacer po zaporze w Solinie. zimą jest tu wyjątkowo, pusto, cicho. na jeziorze tafla wody niczym lustro - płaska, odbijająca niosące śnieżne chmury niebo. warto się tu wybrać o tej porze roku nie tylko ze względów widokowych, ale i na ten błogi spokój.