niedziela, 28 października 2018

jesienne Bieszczady cz. 2



gdyby ktoś w sobotnie przedpołudnie powiedział nam,  że dobę później będziemy podziwiać panoramę okolicy z grzbietu Połoniny Caryńskiej - uznalibyśmy, że ma bardzo bujną wyobraźnię...

generalnie plan wyjazdu był. tylko nieco inny, lokalny. Roztocze, las, lekki i przyjemny spacer. ale na wszelki wypadek w Bobkowym bagażniku zostały kije z poprzedniego wyjazdu, a do plecaka trafił zestaw wędrowny powiększony o termos. 

zatem 5.30 startujemy. wschód słońca przyszło nam podziwiać w okolicy Lubaczowa. mijając Przemyśl i obserwując ruch na drodze, nic nie wskazywało na to, że w ten niedzielny poranek cała Polska postanowi rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady.







po tygodniowej nieobecności - meldujemy się w Ustrzykach Górnych. parking jeszcze pusty. zmieniamy obuwie, bierzemy plecak i kije, odpalamy mapę turystyczną. trasa - czas start!




o ile tydzień wcześniej podejście na Bukowe Berdo nazwaliśmy dość przyjemnym - o tyle trasa na Caryńską już taka milusia nie jest. widokowo ciekawa. ale do momentu wturlania się na poziom połonin w duchu ciskaliśmy piorunami, co nas podkusiło wlec się na ten cholerny szczyt... 

tup tup tup. stop. 
wdech, wydech, wdech... 
tup tup tup... 
no to teraz do drzewa... raz, dwa.. pięć...
a teraz do tegooo ooo kamienia... 




ale z każdym kolejnym krokiem utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że zawsze warto. nawet jak jest ciężko to widok z góry wynagrodzi wszystko. i wynagrodził. słońce. błękitne niebo. totalny brak wiatru. kolory jesieni po horyzont. 






















na szczycie coraz więcej ludzi. dobrze, że my kierujemy się do zejścia. przedreptaliśmy cały grzbiet i kierujemy się do Brzegów Górnych. do Ustrzyk mamy zapewnione private taxi, więc ze spokojem wędrujemy w dół. co rusz mijają nas stadka lokomotyw, dyszące przy stromych podejściach. ahhhh jak to dobrze, że my już schodzimy... :D 

podejście z Brzegów jest krótsze, ale i bardziej strome. 







po około godzinie meldujemy się w Brzegach. tłok taki, ludzi tłum. ale naszego taxi nie ma. tu w dolinie zasięgu też nie ma... czekamy. dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści minut. z pętli auta jadą jakimiś dziwnymi stadkami. ale w żadnym naszego taxi. w końcu po godzinie udaje nam się dodzwonić. na pętli korek. od parkingu spod szlaku do Chatki Puchatka po dolny parking w Brzegach - auta zaparkowane po obydwu stronach drogi. a środkiem pod górę przebija się autobus... 

zatem wbijamy do busa, który zmierza do Ustrzyk - może uda się jeszcze coś zobaczyć nim nas noc zastanie. 

z Ustrzyk jedziemy odwiedzić żubry. przy takich tłumach jakie do nich zajrzały - pochowały się w las. chociaż w oddali można było dostrzec kilka sztuk, nieśmiało wyglądających zza drzew. 





na koniec wycieczki krótka wizyta w Mucznem.  okoliczne wzgórza w świetle zachodzącego słońca jawiły się niczym płonące lasy. ale po takich wędrówkach fajnie byłoby coś zjeść na ciepło. zaglądamy co rusz do okolicznych knajpek. na trasie od Ustrzyk do Przemyśla cała gastronomia jak mantrę powtarzała kuchnia nieczynna. nic nie ma. wyprzedane. zamykamy.  zdecydowanie - w ten weekend cała Polska rzuciła wszystko... i zżarła wszystko. nawet barszczyk z torebki. 




kolejne kilometry trasy na lubelskie upływają dość szybko. ostatecznie na północ meldujemy się w Lublinie. kolejny raz utwierdzamy się w przekonaniu,  że spontany są najlepsze... 









wtorek, 16 października 2018

jesienne Bieszczady cz. 1



pierwszy weekend października. jesień. słońce. niebieskie niebo. i one. piękne. kolorowe. majestatyczne...


... Bieszczady.



sobotni poranek - budzik dzwoni o 4. jak na niecałe 4 h snu i wizję dopakowania plecaka - jest nieźle. herbata w termos, buły, pasztet i kabanosy + buty trekkingowe, bluza, kijki i możemy jechać. prognoza pogody - wymarzona. słonecznie, bezchmurnie i jak na październik - względnie ciepło.

ruszamy.

na trasie ruch. chyba połowa Polski zdecydowała się rzucić wszystko i ruszyć w Bieszczady...  ale co tam - 5,5 h później meldujemy się w Mucznem. jeszcze tylko kupić bilety do Bieszczadzkiego Parku Narodowego i wskakujemy na żółty szlak. podobno ciężki, ale niespiesznym tempem, co rusz robiąc krótkie postoje, po 1,5 h ukazuje się nam piękna panorama okolicy spod szczytu Bukowego Berda.






panoramy piękne. złociste trawy, kolorowe wzgórza. i wiatr. nacHalny. trochę nas przegwizdało idąc grzbietem Bukowego Berda. w oddali widoczki na garb Tarnicy, na Krzemień i Halicz. bajka. ale jak tu podziwiać cokolwiek, jak wiatr mało głowy nie urwie, a okulary zamiast od słońca - chronią od wybicia oczu przez fruwające kamienie...











na szczycie zaszywamy się w trawie. nie straszne nam żadne pająki i inne robale. ważne, że nie wieje i że można coś wszamać. a idealny górski catering to bułka z pasztetem, kabanosem i rzodkiewką na zakąskę. no i żadna herbata nie smakuje tak dobrze jak ta z termosu z pięknym widokiem w tle.


 




plan był ambitny. doczłapać do Halicza, a przynajmniej w okolice Krzemienia. ale z uwagi na wiatrzysko i to, że momentami robiło się niebezpiecznie - postanawiamy jednak zawrócić. Myszor dzielnie znosił trudy życia w kieszeni...

droga w dół zdecydowanie bardziej przyjemna, zwłaszcza, że z każdym krokiem robiło się coraz cieplej. po kilkugodzinnej wędrówce ponownie witamy na parkingu i pędzimy w kierunku Ustrzyk Dolnych.



po trudach wędrówki zasłużyliśmy na porządny obiad i koniecznie coś na rozgrzanie ;)



niedzielny poranek upływa nam dość leniwie. słońce nadal dopisuje i dumamy nad planem wycieczki. pomysłów było kilka, ale ostatecznie uderzamy okolicą Soliny w kierunku miejscowości Polanki. na parkingu spory ruch. dwaj pogranicznicy zatrzymują nas z pytaniem, czy my na odpust.


- 'yyyy no nie? na jaki odpust?!'

- 'dzisiaj odpust w Łopience, wiecie - takie nabożeństwo dla zbłąkanych dusz. warto się czasem pomodlić...' 
- 'aha, a my na Sine Wiry'
- 'to tu idealne miejsce, w sam raz na taki krótki samochód. wiedziałem, żeby je tu przytrzymać, dla jakiś VIPów :D'
- 'super, dziękujemy :D'




spacer do rezerwatu Sine Wiry to lekka i przyjemna wędrówka wzdłuż doliny Wetlinki. malowniczy przełom rzeki, wielobarwne wzgórza i świergolące ptaki w tle. po drodze schodzi się do kilku punktów widokowych. zawsze podkreślamy, że najpiękniejsze rzeki to górskie potoki, z kamieniami, małymi wodospadami, zawijasami, zakrętasami, meandrujące pomiędzy skalistymi brzegami.









na jednym z punktów widokowych czeka mała atrakcja - Łoś z Zawoju. legenda głosi, że jak Łoś wodę z Wetlinki pije to na nizinach będą powodzie. fakt jest taki, że łoś siedzi sobie nad rzeką na wysokości ok. 2-3 m, więc faktycznie poziom wody musi być ogromny, żeby groziło to powodziami na niższych obszarach.






delektujemy się widokami, piękną pogodą i byciem offline, ale czas ruszać dalej. jeszcze trochę atrakcji i widoków przed nami. zatem drepczemy w kierunku parkingu i naszego Bobka. parking nieco opustoszał, uprzejmych pograniczników też już gdzieś wcięło. ale droga do Łopienki nadal otwarta i sporo aut wraca, więc jest szansa, że odpust i nabożeństwo się skończyły. zatem skoro jest taka okazja i możliwość wjazdu - korzystamy.

Łopienka to nieistniejąca już wieś, wpisana do rejestru zabytków jako relikt dawnej wsi. główną atrakcję stanowi cerkiew, która została odbudowana.  co roku w pierwszą niedzielę października odbywa się tu odpust z nabożeństwem ekumenicznym, na który przyjeżdżają i przychodzą rzesze pielgrzymów.



specyfika miejsca, klimat, który wytworzyli pielgrzymi i grupa muzyków, którzy serwowali łemkowskie nuty sprawiły, że odniosło się wrażenie zawieszenia w czasoprzestrzeni - jakby wszelkie sprawy nie miały znaczenia, a liczyło się tylko tu i teraz. panowie pogranicznicy chyba faktycznie mieli rację, że w takim miejscu zagubione dusze mają szansę przeanalizować swoje sprawy i osiągnąć wewnętrzny spokój...


wnętrze cerkwi bardzo proste, bez jakiś zdobień. prosto, ale klimatycznie. modlitewny nastrój wprowadzały promienie słońca, które nieśmiało wpadały  przez niewielkie witraże oraz świece. mimo, że magia i wiara to nie jest dobre zestawienie - jednak to proste wnętrze jawiło się tak magicznie.






z Łopienki ruszamy w kierunku parkingu w Brzegach Górnych. jest to według nas - najbardziej malowniczy punkt widokowy w Bieszczadach. raz, że jest to doskonała baza wypadowa na emerycki szlak na Połoninę Wetlińską z Chatką Puchatka i Osadzki Wierch. a dwa - panorama na Połoninę Caryńską, a w oddali na Tarnicę, Halicz i Krzemień. podziwiamy przez jakiś czas panoramę Połoniny Caryńskiej. piękny i majestatyczny szczyt. a w głowach myśli na pewno kiedyś tu wrócimy...







zachodzące słońce maluje swoim delikatnym i ciepłym światłem wybarwiające się połoniny.  a my chłoniemy ostatnie widoki i po mału wracamy do rzeczywistości... pora wracać.