niedziela, 26 lutego 2017

sladami zabojadów, czyli w poszukiwaniu najlepszej paryskiej bagiety cz. 2



Dzień 2 - 16.03.2014 

leniwa pobudka, zbieranie się do kupy i ok. południa ruszamy. w planie Per Lachaise - cmentarz. zeżarłam rogalika nad grobem Chopina, pogadaliśmy z Oscarem Wildem, zajrzeliśmy do Edith Piaf, i kilku innych (no i do Morrisona też no.. chociaż się dowiedziałam kim był owiany legendą Jim). potem dołączyła do nas Iuli. z cmentarza pojechaliśmy na Pola Elizejskie - chyba najbardziej tłoczne miejsce Paryża. odhaczyliśmy rzut okiem na Łuk Triumfalny, a następnie wędrując w kierunku Luwru podziwialiśmy Grande Palace i Plac Concorde. 















zastał nas prawie wczesny wieczór, a o 19.30 zgarniał nas z mieszkania Paweł - ponieważ z racji przyoszczędzenia na transporcie postanowiliśmy skorzystać z proponowanej przez niego wycieczki objazdowej nocą. zadzwonił w międzyczasie, że zgarnie nas jednak nie on a Tomek, niebieskim busem. no i faktycznie - o czasie pod nasz blok zajechał niebieski bus o blachach RLE! okazuje się, że Tomek to rok wyżej do leżajskiego liceum chodził... nie mówię, że swój swojego zawsze znajdzie. tak więc wieczór już na wstępie można było uznać za udany. 








w centrum Paryża przechwycił nas Paweł. na pierwszy rzut bazylika Sacre Core, plac artystów, Moulin Rouge przy Placu Pigalle, muzeum seksu, Trocadero, Eiffel, Pola Elizejskie, Luwr (i nasza pierwsza wizyta pod piramidką), dzielnica łacińska. sama wycieczka zakończyła się ok. 3. Najpierw odwieźliśmy Iuli, ponieważ mieszka w pobliżu dzielnicy Montmerency, a potem Paweł dostarczył nas pod blok. koszt wycieczki wraz ze wstępem do muzeum wyszedł 12,5+7E. a naprawdę było warto. 






cdn.

środa, 22 lutego 2017

sladami zabojadów, czyli w poszukiwaniu najlepszej paryskiej bagiety cz. 1



Dzień pierwszy - 15.03.2014 

a więc ruszamy. dawno z Myszorkiem nie korzystaliśmy z lotniska w Rzeszowie, ale widząc nowy terminal trochę nas zatkało. patrząc na to, co zaprezentowało Bouveais to nasze jest naprawdę 'światowe'. ot co. Podkarpacie rządzi. Eurolocik bombardierem do Paryża o czasie, jakas nawet nie-dmuchana buła z sałatą i padliną oraz soczek i herbatka na pokładzie - miła odmiana. nawet nasz narodowy nieLOT nie rozpieszcza tak pasażerów. 

z lotniska zgarnął nas niejaki Paweł (vide - Transport Paris na Facebooku), za 20E odwozi pod wskazany adres, szybko, na czas i bardzo miło na trasie. (zdziwiona byłam widząc auto na blachach LC - Chełm, no, ale swój swojego zawsze spotka....).

pierwsze wrażenia z Paryża - ojej jak tu tłoczno. serio, jakoś przytłoczył mnie ten tłum. nawet naszła mnie taka refleksja po jakimś czasie, że mimo, iż seks jest takim tematem tabu i powodującym zaburaczenie u co niektórych to patrząc na te różnorodne tłumy od Buk w hidżabach po skośnookich, ciapatych i innych czekoladowych to jednak seks i prokreacja jest tym, co nas wszystkich łączy w tej różnorodności. mix kulturowy w każdym wydaniu. 

ale wracając do tematu Paryża - nocleg mieliśmy położony w III strefie, w dzielnicy Cachan - 50E za noc za pokój (3 os.).

Paryż jako miasto nie wydał mi się jakoś nadęty, dumny czego się początkowo spodziewałam. perspektywa Paryża nie z pocztówki a na żywo - kompletnie się zmienia. zdecydowanie na to miasto trzeba poświęcić przynajmniej z tydzień, żeby zobaczyć podstawy bez zagłębiania się w szczegóły. i chociaż raz w życiu warto! wręcz - trzeba!





po dotarciu do mieszkania, szybkie rozpakowanie, przebranie i drepczemy w miasto. miasto ma niesamowitą komunikację, bilety dość drogie (ok. 30e za bilet visit 3dniowy), ale są na to sposoby - otóż w ten weekend było tak wielkie stężenie zanieczyszczeń zwane smogiem, że od czwartku właściwie do dzisiaj cały system komunikacji miejskiej - zarówno metro (metropolitan, 14 linii), RER (kolej, czyt.:'er o er', jakieś 7 linii chyba), autobusy, tramwaje - przejazdówki wolne. zatem udało nam się na farcie bardzo! z Cachan do centrum, do stacji przesiadkowej, gdzie łączą się RERy i metro kilku linii - Chatelet - jedzie się 15 minut.




o 16 umówieni byliśmy z Iuli, (moją dobra przyjaciółką, z Rumunii, która aktualnie przebywała w Paryżu) pod wieżą Chatelet. okolica dzielnicy łacińskiej, Sorbony. mostu zakochanych i Notre Dame. katedra - niesamowita. z zewnątrz piękna, ale to, co robi gra światła i witraży w środku - niesamowite!!! kolejka do środka długa, ale płynna, stoi się góra 10 minut. Po centrum szwędaliśmy się kilka godzin nie wiedząc, gdzie patrzeć i co uwieczniać,bo wszystko godne uwagi.





dalej wybraliśmy się wiadomo - pod Eiffel, najpierw na plac Trocadero skąd jest dobry widok na wieżę, a potem pod wieżę. niby kupa złomu, ale efektowna. no i o pełnych godzinach iluminacje świetlne. jest nawet zatrudniona na stałe specjalna ekipa alpinistów, którzy codziennie na linach sprawdzają czy wszystkie żaróweczki świecą. o 1 w nocy wieża gaśnie. 





cdn

sobota, 18 lutego 2017

Spławy




dzisiaj Myszorek zaprasza na krótką wyprawę do Poleskiego Parku Narodowego. co prawda symbolem parku są żurawie, ale te powyższe boćki to pierwsze symptomy wiosny 2016 r. 






ścieżka Spławy wiedzie w dużej mierze po drewnianych kładkach zbudowanych na torfowiskach i bagnach. obszar ten porastają lasy brzozowe i olchowe. 










na terenie ścieżki wprawniejsi botanicy mogą zaobserwować wiele chronionych gatunków roślin, w tym m.in. owadożerne rosiczki. 







idąc ścieżką z miejscowości Stare Załucze, po ok. 3 km wędrówki dociera się do miejsca biwakowego i dalej na pomost nad Jeziorem Łukie. charakterystyczną cechą Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego jest trudna dostępność do jezior z uwagi na otulinę z szuwar. 














wtorek, 14 lutego 2017

drogą do nieba

3.09.2016


pozostając w rajskich tudzież podniebnych klimatach przyszedł czas na odwiedzenie piekła w niebie (jakkolwiek to brzmi). trzeci dzień postanowiliśmy spędzić w Tatrach. nie planowaliśmy wędrówki szlakiem, ale chcieliśmy trochę bliżej się im przyjrzeć.






pierwotny plan zawierał tylko Tatrzańską Łomnicę, ale gdy dokładniej przyjrzałam się mapie stwierdziłam, że plan trzeba urozmaicić. i tak czekała nas wycieczka wgłąb ziemi (to niby piekło ;) w Tatrzańskiej Kotlinie znajduje się wejście do Beliańskiej Jaskini. Wejście do jaskini znajduje się na wys.972 m n.p.m., a wnętrzem jaskini dochodzi się do wysokości ok. 1135 m. wstęp 8E, czas zwiedzania ok. 70 minut. Jasknia jest spora. do pokonania jest 860 schodów. po drodze podziwia się stalaktyty, stalagmity i stalagnaty. 1 mm nacieku formuje się ok. 12-13 lat. zatem te wszystkie wytwory natury liczą sobie w milionach lat. po drodze mija się kilka 'sal' m.in. zbójnicką z małym Janosikiem górującym nad pieczarą oraz salę koncertową. w niej odbywają się koncerty muzyki klasycznej. podczas zwiedzania przewodnik uraczył nas klasyką z playbacku, ale łącząc muzykę klasyczną z delikatnymi iluminacjami świetlnymi - całość robi wrażenie. po drodze spotkać można śnieżnobiałe nacieki wapienne, podziemne jeziorka o turkusowej barwie i krystalicznie czystej wodzie. na zwiedzanie warto zaopatrzyć się w wygodne buty i coś ciepłego - temperatura ok.3-5 stopni. 






z Jaskini udaliśmy się do auta i w drogę do Tatrzańskiej Łomnicy w poszukiwaniu knajpki ze słowackim jadłem na urodzinowy obiad. Łomnica przywitała nas górującym Grand Hotelem Praha. Stylizowana willa w górskim klimacie majestatycznym okiem obserwuje spokojne życie kurortu. to, co mnie zaskakuje w słowackich Tatrach to brak nachalności w informowaniu o uzdrowiskach/hotelach/WOLNYCH POKOJACH. brak sieciówek. brak tłumów, spokój, klimatyczne wille, małe parki. człowiek łączy się z naturą, ale nie zaburzając aż tak krajobrazu, a wtapiając się w niego. w parku natrafiliśmy na lokalny festyn. przejrzeliśmy zawartość okolicznych straganów (zamiast popcornu można kupić świderek ziemniaczany = jakby chips z ziemniaka w formie jednego obierka nadzianego na długą wykałaczkę). przeglądając menu poszczególnych knajpek, najbardziej przypadło nam do gustu to w małej restauracyjce w budynku stacji kolejowej. ogólnie w restauracjach typowe europejskie menu z sałatką grecką i kotletem drobiowym. nam zależało na prażonym serze i haluszkach i tu własnie to mieli. 





zamówilismy dwa dania i zjedliśmy na pół. porcje spore. za 10E najedliśmy się po kokardę. smaczne, świeże, lokalne. z Tatrzańskiej Łomnicy ciągle drogą pod Tatrami mijaliśmy kolejne uzdrowiska. Smokowiec, Nowa Polijanka, aż dotarliśmy do Szczyrbskiego Plesa. tu pierwszy raz przyszło nam zapłacić za parking (1,30 E/h). najpierw zrobiliśmy atak na stragany w poszukiwaniu wełnianych skarpet dla mam i dla siebie. cenowo najtaniej w porównaniu z Łomnica i Kotliną. obeszliśmy jeziorko dookoła, nacieszyliśmy oczy widokiem Tatr. wcześniej mieliśmy przystanek w okolicy Gerlachu, który nieśmiało spoglądał zza szarych obłoczków chmur. 








Z Szczyrbskiego Plesa zjechaliśmy serpentyną w okolicę Popradu, ale nadal omijając większe ośrodki i jadąc lokalnymi dróżkami - wrócilićmy do Betlanovców. 







4.09.2016

ok. 9 spakowaliśmy klamoty, pożegnaliśmy się z Janką i Marianem obiecując, że w przyszłym roku do nich wrócimy (naprawdę godny polecenia pensjonat, do dyspozycji kuchnia w pełni wyposażona, lodówki, mikrofala, zmywarka, pokój czysty z łazienką, na zewnątrz altana z rożnem i grill, huśtawki, hamaki, trampolina dla dzieci). 

Pierwszy przystanek w Kauflandzie w Spiskiej Nowej Wsi. wszelkie 'potraviny' lokalne pozamykane, więc ze spożywczaków został nam Kaufland. w planie zakup Kofoli, Złotego Bażanta i Studentskiej ;) 

Dalej w kierunku Rożniawy serpentynowatymi trasami a dalej lokalnymi dojechaliśmy do Koszyc. zajechaliśmy centralnie od strony akademika,w którym swego czasu mieszkałam, więc do centrum łatwo było dojechać. zaparkowaliśmy na osiedlu w pobliżu centrum i zrobiliśmy sobie spacer na Hlavną. tu standardowo odwiedziny 'domu' św. Elżbiety - katedry, potem popodziwialiśmy Statne Divadlo (teatr miejski), zakupiliśmy zmarzline o smaku m.in. snickersa i fanty, odpoczęliśmy przy grającej fontannie i ruszyliśmy w dalszą drogę. 






kawałek drogi pokonaliśmy ekspresówką, a potem zjechaliśmy w lokalne ścieżki. w miejscowości Herlany wstąpiliśmy zobaczyć jeden z 8 europejskich zimnych gejzerów, ale niestety niecka dookoła była w remoncie a i sam gejzer nie kwapił się do 'pokazu'. 

kolejnym większym przystankiem był prosty odcinek jakieś 40km od Stropkova. w pewnym momencie zza szyby dobiegło nas ciche człap człap człap po czym bum bum bum... koniec wycieczki. kapeć. wydarliśmy zawartość bagażnika (a w Seatku można słonia schować), po czym ja rozstawiłam trójkąt a P. zabrał się za zmianę koła. dojazdówka nigdy do tej pory nie używana. po założeniu okazała się nieco sflaczała. 

niedziela. po drodze o stację benzynową trudno, a co mówić o jakiejś wulkanizacji.. ślimaczym tempem z piękną świecącą żółtymi nalepkami dojazdówką dojechaliśmy do jakiejś lokalnej stacji benzynowej. o dziwo (jednak jakaś opatrzność czuwała) był na niej kompresor, więc P. dopompował koło i podziwiając Jezioro Domasa kierowaliśmy się do Barwinka a dalej do domu.