Londyn - czerwony jak budki telefoniczne i piętrowe autobusy, złoty jak jesiennie liście i Pałac Westminsterski muskany promykami słońca, zielony jak trawa i okoliczne parki. skojarzenie zupełnie inne niż to, z którym tam jechaliśmy. ale! po kolei ;)
początek pobytu na Wyspach Brytyjskich zapowiadał się zgodnie z planem i naszym wyobrażeniem. zimno, deszczowo, ponuro. tak jak spodziewaliśmy się po listopadzie w tej części Europy. więc piątkowy wieczór spędziliśmy w iście brytyjskim stylu - w pubie o wdzięcznej nazwie The Bear. pub wyglądał jak taki typowy brytyjski pub - lekko stare, bure wnętrze, wyłożone wzorzystym dywanem, z tłumem wyluzowanych Brytyjczyków sączących różne trunki i żywo dyskutujących. do tego pojawiły się już dekoracje świąteczne, co zrobiło jeszcze większy klimat. moje pierwsze skojarzenie to z irlandzkimi pubami, ale ta wyspa czy ta - klimat jednakowo wyjątkowy ;)
w sobotni poranek wyruszamy do stolicy. London's calling ;) wysiadka na Paddington Station (swoją drogą, bardzo lubię brytyjski akcent i to jak nazwa Paddington w iście brytyjskim wydaniu brzmi ;)
i ruszamy. nad Tamizę. jak city break to spacer wzdłuż lokalnej rzeki jest obowiązkowy. poza tym większość najciekawszych atrakcji jest zlokalizowana nad rzeką lub w jej pobliżu. dla nas punktem docelowym i obligatoryjnym w trakcie tej wycieczki jest Vauxhall Bridge. tak - Vauxhall, nie Tower Bridge, który z Westminster Bridge jest zlokalizowany dokładnie w przeciwnym kierunku. a zatem najpierw rzut okiem na London Eye. charakterystyczny diabelski młyn jest jednym z najbardziej popularnych współczesnych symboli miasta. przechodzimy na drugi brzeg Mostem Westminsterskim i ruszamy na pogawędkę z mewami. kto nas zna, wie, że te ptaszory zawsze nas hipnotyzują swoim śmiechem i potrafią na dłużej zatrzymać w miejscu.
i tak drepczemy przed siebie aż w końcu ukazuje się cel naszej wycieczki. charakterystyczna kremowo-turkusowa bryła budynku Secret Intelligence Service - fanom Jamesa Bonda znana pod nazwą MI6. normalni turyści na ogół z Westminster kierują się na London City mijając bardziej znane atrakcje. my z normalności nie słyniemy, za to bliżej nam bondowych freaków, więc wyznaczamy własną, niestandardową trasę zwiedzania. Jamesa Bonda co prawda nie zastaliśmy, pewnie był na swojej kolejnej secret mission, ale zobaczyć na żywo kluczowy budynek znany z ukochanej serii filmów - spełnienie kolejnego marzenia ;)
z Vauxhall powracamy w okolicę Pałacu Wesminsterskiego i przystajemy na chwilę w Victoria Tower Gardens. stąd już rzut beretem do słynnego Trafalgar Square. kolejny punkt wycieczki - gdzie jest najbliższy sklep Primark, mamy zachciankę na piżamę! ale jak już udało się namierzyć najbliższy sklep gdzieś w okolicy Piccadily Circus - niemal z krzykiem z niego zwialiśmy. nie od dzisiaj wiadomo, że ogólnie to zakupów szczerze nie znosimy, a od spacerów po galeriach handlowych wolimy włóczenie się po krzakach. a tu tłum był taki, że piżamę to sobie na Allegro zamówimy - bez stania w gigakolejce :D
ale po coś nas w tamtą okolicę przywiało, bo gdyby nie ten Primark pewnie nie dotarlibyśmy do China Town. ahhh co za cudne dekoracje, lampiony, zadzierając nos w górę nawet nie zwróciliśmy uwagi, że było to najbardziej zatłoczone miejsce na naszej spacerowej ścieżce.
niezauważenie zrobiła się noc, ale my mamy jeszcze w planie odwiedziny u Królowej, więc udajemy się pod Buckingham Palace i stąd spacerem przez Hyde Park w kierunku stacji Paddington.
Londyn przywitał nas piękną, słoneczną pogodą. zupełnie niespodziewanie i nieoczekiwanie. ale to miasto pełne jest niespodzianek. mieliśmy zaledwie jeden dzień na jego eksplorowanie, ale to wystarczająco, żeby poczuć klimat, wielokulturowość i stwierdzić, że ma się ochotę na więcej :)