jakie skojarzenia przychodzą na słowo Roztocze? Zwierzyniec, Roztoczański Park Narodowy, Stawy Echo, koniki polskie, Susiec, Szumy. ale Roztocze to o wiele większy obszar i o wiele więcej atrakcji. ostatnio jadąc autem w ogólnopolskiej stacji radiowej usłyszałam reklamę promującą Roztocze Południowo-Wschodnie. i z jednej strony bardzo się ucieszyłam, bo to mocno niedoceniony obszar, a skrywający mnóstwo atrakcji i tajemnic, z drugiej zaś - aż żal, żeby ten ogólny spokój ktoś zakłócał ;)
ale żeby chcieć coś zakłócać to może warto chociaż się dowiedzieć co. a jak wspomnieliśmy - trochę tego jest i na przestrzeni ostatniej dekady troszkę ten rejon przedreptaliśmy. chociaż nie zawsze z aparatem i nie wszystkie miejsca tak od razu zdradzimy ;) ale kilka.. warto ;)
Świątynia Słońca, cerkwisko i fragment zielonego szlaku
naszą wędrówkę rozpoczęliśmy w okolicy Nowin Horynieckich i Niwek. najpierw spacer lasem w kierunku Świątyni Słońca. miejsce, które albo jest po prostu z przypadku ostańcem wapiennym z wyżłobioną okrągłą dziurą po środku albo pochodzi z prastarych czasów kultu Swaroga. miewa opinię polskiego Stonehenge, chociaż może bardziej z uwagi na tajemniczy sposób rozlokowania różnych kamieni niż na spektakularny widok, którego próżno szukać. miejsce to niewątpliwie ma swój urok i może właśnie ta aura tajemniczości sprawia, że warto tu zagościć.
następnie kierujemy się za oznaczeniami szlaku, pośród wielkich paproci, podtrzymujących aurę tajemniczości i schodzimy do niewielkiego wąwozu. dobrze mieć ze sobą mapę w wydaniu papierowym i bazować na swoim gołębim zmyśle, bo czasem szlak jest po prostu surwiwalem przez pokrzywowy las, czasem wiedzie przez łąki, czasem lekkie pagórki, a czasem tylko dociera się do zalążków cywilizacji. a przy tym - podróżujemy w pasie przygranicznym, gdzie ukraińskie sieci komórkowe wypierają nasze polskie - a nie chcemy mieć pamiątki w postaci giga rachunku za Internet. a poza tym.. podróż z mapą sprawia, że czujemy się jak Indiana Jones w poszukiwaniu Zaginionej Arki. chociaż czasem jako ta Zaginiona Arka jawi nam się znalezienie oznaczenia szlaku.. ;)
po drodze mijamy obszar rezerwatu Sołokija, a do cywilizacji docieramy w okolicy Słotwiny/Dziewięcierza (punkt charakterystyczny - niewielka cerkiew w musztardowym kolorze), skąd mijając tory kolejowe wkraczamy na asfaltową drogę i nią podążamy pod górę w kierunku wioski.
charakterystycznym punktem w Dziewięcierzu jest cerkwisko. są to ruiny po zespole cerkiewnym Podwyższenia Krzyża Świętego, o których dawnej obecności przypominają wapienne fundamenty, fragmenty ołtarza czy bramy. nieopodal znajduje się kapliczka na wodzie i malutki cmentarz. miejsce urokliwe i skrywające smutną przeszłość naznaczoną przez czasy I i II wojny światowej.
w mijanej następnie wsi Moczary znów rozstajemy się z cywilizacją i znów uciekamy w las. i tu po jakimś kilometrze gubimy oznaczenia i znów bazujemy na naszym wbudowanym GPSie, szukając jakiś charakterystycznych punktów w terenie, które warunkują nasze położenie. trochę na dziko, trochę po jakiś leśnych duktach i błotnych ścieżkach docieramy do jakiejś drogi. zgodnie z mapą cel naszej wycieczki jest niedaleki, ale... gdzie ten szlak. po kilku kilometrach i spacerze ostro w dół pojawiają się tory kolejowe i terminal przeładunkowy w Werchracie. no to jesteśmy w domu. a i owszem.. ale kwestia jeszcze pokonania torów i obejścia zagrodzonego obszaru, żeby dostać się do drogi głównej. stąd już tylko 2 km i w centrum Werchraty kończymy nasze 15 km marszu.
nie licząc kilku aut na drogach w rejonie cywilizacji, przez całą wędrówkę nie spotykamy ani jednego człowieka. towarzyszą nam za to stada komarów (miejscami bardzo wygłodniałych) i śpiew zaniepokojonych intruzami ptaszorów. idealnie!
Rezerwat Jedlina, czyli zaczarowany las
w to miejsce trafiamy popołudniową porą, w zasadzie nie długo przed zachodem słońca. kilkukilometrowa ścieżka przyrodnicza wiedzie przez las, gdzie wędrówka przypomina spacer przez różne leśne krainy. celem rezerwatu jest ochrona starodrzewia jodłowego. niektóre drzewa liczą sobie nawet 120-150 lat i są naprawdę imponujące.
spacer początkowo nie zapowiadał się wyjątkowo. ot ścieżka w lesie. ale gra światła o zachodzie słońca i zmienność krajobrazu z każdym krokiem powodowały coraz większy zachwyt.
po drodze mijamy sadzawki (a wiadomo, wodę kocham ponad wszystko), zdarza się przechodzić przez jakiś ciek trochę ekstremalnie, bo stromo w dół zamiast po kładce z powalonego drzewa (życie mi jeszcze miłe :D). miejscami ścieżka wiedzie przez zielska i pokrzywowy surwiwal (dobrze, że mi nóg nie pokrzywiło na stałe ;) a miejscami - z uwagi na letnią porę roku i porę kolacji - staję się wyborną, słodką stołówką dla komarów. od czasu do czasu słychać buczenie owadów. wędrówkę kończymy do światła księżyca z wrażeniem, że to była niezwykła wędrówka.