tak sobie myślę, że tytuł wpisu trochę nieadekwatny, bo do Szwecji bardziej pasuje poszukiwanie lagom. ale czego by nie szukać - moich tematów przewodnich tej mikrowyprawy było kilka :D
w piątkowy poranek zbieram się nieco wcześniej i ruszam w kierunku dworca. lubię oglądać dworce kolejowe, więc wbijam na kopenhaski. zaczepia mnie jakiś mężczyzna pytaniem, czy jestem z Polski. nie wiem, czy polskość mam wypisaną na twarzy czy w moim syrenim makijażu, ale odpowiadam, że tak. zatem kolejne pytanie brzmi - co tu robię? nie wiem, co w tym dziwnego, więc odpowiadam grzecznie, że spaceruję. - ale dokąd?! - przed siebie! :D odwracam się na pięcie i kontynuuję mój spacer.
z Kopenhagi do Malmo da się dojechać na kilka sposobów - kolej, autobus, taxi ;) ja stawiam na niezawodny Flixbus i na dzień przed wyjazdem do skrzynki mailowej wpadają bilety. czy dopłacam całe zawrotne 7,99 PLN za konkretne miejsce w autobusie? być może... :D w trasie do Malmo postanawiam siedzieć jak za dziecięcych lat - na pierwszym siedzeniu, a to dlatego, że Most nad Sundem i przeprawa nad cieśniną jest dla mnie tak fascynująca, że chcę mieć najlepszy punkt obserwacyjny.
pośród wielu dziwactw, które w sobie mam i różnych zainteresowań - mimo kompletnie atechnicznego umysłu - fascynuje mnie inżynieria ekstremalna, zadziwiają zdolności człowieka w zakresie różnych konstrukcji, mostów, tuneli, platform wiertniczych, statków i samolotów. jak to się dzieje, że to działa, da się wybudować i jeszcze służy przez lata, a te konstrukcje często funkcjonują na granicy praw fizyki.
co do Mostu nad Sundem - Øresundsbron - to połączenie między Kopenhagą (Dania), a Malmo (Szwecja) otwarte w 2000 r. całość przeprawy składa się z kilku części: mostu, sztucznej wyspy i tunelu, które łącznie liczą ok. 16 km, z czego 7,845 km przypada na podwieszany most (najwyższy pylon ma 204m!), 4 km to przejazd przez sztuczną wyspę Peberholm (powstała z materiałów wydrążonych na potrzeby tunelu), a 4,05 km stanowi tunel zanurzeniowy - Drogen. jest to przeprawa dwupoziomowa - 4 pasy drogowe, a pod spodem dwutorowa linia kolejowa. o ile przejazd przez wyspę, czy tunel nie robi jakiegoś większego wrażenia (no chyba, że się analizuje, ile masy wody ma się ponad głową i co może się stać jak się ten tunel np. rozszczelni :D), o tyle przejazd mostem - mając Bałtyk po obu stronach - daje poczucie, że człowiek to jednak mała istota jest na tle takiego bezkresu błękitu.
budowa mostu Øresund była ogromnym wyzwaniem inżynieryjnym, ponieważ cieśnina łączy Morze Bałtyckie z Morzem Północnym i charakteryzuje się trudnymi warunkami naturalnymi. występują tam silne i zmienne prądy, które mogłyby podmywać fundamenty. dlatego filary mostu osadzono na wzmocnionym dnie morskim, wyłożonym warstwami kamieni i betonu. równie silne bywają tam wiatry dlatego całość konstrukcji była testowana w tunelach aerodynamicznych, tak by mogły wytrzymać huraganowe podmuchy. zimą filary muszą także opierać się naporowi kry lodowej – ich stożkowy kształt rozbija i odprowadza napływający lód.
dużym wyzwaniem przy projektowaniu przeprawy był ruch statków i samolotów, bo Cieśnina Sund to jedna z najruchliwszych dróg morskich Europy, dlatego most uzyskał prześwit 57 metrów, a z kolei ze względu na sąsiedztwo kopenhaskiego lotniska Kastrup część połączenia musiała poprowadzić pod wodą – stąd budowa tunelu.
no dobra, chyba tyle ciekawostek technicznych :D teraz wracamy do turystyki. podróż do Malmo zajmuje ok. godziny. wysiadam w centrum, przy stacji kolejowej i idę przed siebie.
mnie morze przyciąga swym szumem jak syreny marynarzy, więc zmierzam w jego kierunku. miejscami spomiędzy bloków obserwuję Turning Torso - najwyższy budynek w Skandynawii. obiekt ma charakter mieszkalno - biurowy. w swoim projekcie nawiązuje do skręconego ludzkiego tułowia.
ale, ale! nie samą architekturą człowiek żyje! ja tu przyjechałam spędzić fikę. Szwedzi spędzają ten czas w gronie bliskich i przyjaciół - mnie pozostaje najlepsze z możliwych - towarzystwo własne :D wbijam do kawiarenki, zamawiam duże latte, cynamonkę i bliżej niezidentyfikowane z nazwy ciastko, zasiadam przy stoliku z widokiem na ludzi i oddaję się celebracji fiki. tak jak duńskie hygge a szwedzkie lagom odnoszą się do poszukiwania szczęścia, przyjemności, przytulności i życia w sam raz, tak fika to czas na wspólną kawę, dobrą cynamonkę i celebrowanie go z kimś bliskim. kolejny funfact o Szwecji - to kraj w czołówce jeśli chodzi o spożycie kawy per capita. i ja się wcale nie dziwię, bo jakość kaw, które mają w ofercie od lat idealnie trafia w moje kubki smakowe i nieustannie szukam możliwości i okazji, by mieć zapas swojej ulubionej Zoega.
cynamonka była pyszna, Szwedzi potrafią w cynamonki, kawa ideolo - ruszam przed siebie. idę na drugi koniec dzielnicy Vastra Hamnen na punkt widokowy - oczywiście zamierzam podziwiać Most nad Sundem. widziałam go już z góry z samolotu, widziałam od strony Kopenhagi, z poziomu przejazdu, to teraz profil od Szwecji :D siadam na ławce przy nadmorskiej promenadzie i z dobrą godzinę na zmianę gapię się przed siebie i czytam książkę. cudne morskie, słone powietrze, przyjemna pogoda - warunki idealne na kątem plucie.
po pewnym czasie ruszam w dalszy spacer, dla odmiany w kierunku centrum. mam plan, żeby wybrać się do Muzeum Malmo, zlokalizowane na zamku na wyspie Slottsholmen. jest to największe muzeum w południowej Szwecji. nie jestem jakąś wielką fanką muzeów, bo mnogość detali i szczegółów mnie przytłacza, ale intuicja (a mam ją mocno wyczuloną) mówi mi, że się nie zawiodę i że warto. no więc... idę za tym głosem. wstęp do muzeum kosztuje 60 SEK i bilet obejmuje wystawy historyczne na zamku, ale także akwaria oraz wiele innych wystaw z zakresu przyrody, nauki, kultury. w muzeum spędzam kilka godzin. na priorytet biorę akwaria - lubię morski świat, żyjątka, dziwne stwory, więc zachwycam się różnymi gatunkami. potem odnajduję wejście do wystaw zamkowych i ruszam w innym niż większość kierunku.
i zaraz się orientuję, dlaczego ten zamek mnie tak przyciągał. dlaczego przed nim stał biały bus ze znakiem Czerwonego Krzyża. i jak bardzo to miejsce jest bliskie mojemu zawodowemu sercu. trafiam na piękną wystawę Välkommen till Sverige - Witamy w Szwecji ukazującą historię Muzeum Malmo z 1945 r., które odegrało kluczową rolę w przyjęciu uchodźców z nazistowskich obozów koncentracyjnych. miejsce to zostało przekształcone w tymczasowe schronienie, gdzie przybywający uchodźcy otrzymywali pomoc medyczną, żywność i odzież. wiele osób było w bardzo złym stanie zdrowia po latach przetrzymywania w obozach. do Szwecji przewożono ich w ramach akcji ratunkowej Białe Autobusy, które były pomalowane na biało z czerwonymi krzyżami, aby były rozpoznawalne jako pojazdy humanitarne, a akcję nadzorował Szwedzki Czerwony Krzyż. w ramach tej operacji do Malmo trafiło około 15 000 osób różnych narodowości, w tym Polaków i Żydów.
zachwycona akwariami i wzruszona czerwonokrzyską wystawą - wybywam z muzeum i idę w kierunku Gamla Staden - starówki. można tu podziwiać zabytkowe kamienice z XVI-XVIII wieku, pokręcić się po klimatycznych uliczkach, czy skorzystać z oferty kulinarnej wielu stylowych restauracji. mnie wystarczy chwila w tłumie i stwierdzam, że jednak pójdę sobie w kierunku dworca i poszukam ustronnego miejsca, gdzie dam odpocząć moim kopytkom, bo po mału czuję jak wchodzą mi do... na liczniku mam już 20 000 kroków, to w sumie już trochę.
ze starówki na dworzec kolejowy jest kilka(naście) kroków, więc lokuję się w pięknej, stylowej, turkusowej poczekalni. wcześniej zamawiam kawałek focacci na ciepło, więc mam coś na przegryzkę, a w lokalnym sklepiku kupuję butelkę wody (wspierając Szwedzki Czerwony Krzyż, bo dochód z tej konkretnej jest przekazywany na tą organizację - a mam do niej sentyment - wspominając ciekawą pogawędkę z panią prezes w samolocie do Kenii 2 lata temu).
ze Szwecji wyjeżdżam ponownie Flixbusem, pod wieczór. tym razem linią... polską (do Malmo był szwedzki kurs do Oslo), teraz wypatruję autobusu do Warszawy Zachodniej. sprawdzam z ciekawości, o której będzie w Warszawie - o 13 w sobotę. z perspektywy powrotu, w sobotę o 13.30 dojechałam już do Lublina, po drodze wysypiając się wygodnie w hostelowym łóżku, łapiąc samolot za 1/4 ceny biletu autobusowego i łapiąc kolejny Flixbus z Okęcia do Lublina.
wracam do Kopenhagi, idę 20 minut spacerkiem do hostelu, pakuję mój mały różowy plecak tak, by rano nie zakłócać wspóllokatorkom snu i po mału żegnam się ze Skandynawią. przed 6 idę na stację metra skąd mam linię na lotnisko i powracam do kraju.
myślę sobie, że Skandynawia to naprawdę idealny kierunek na wakacje. cenię łatwość w dogadaniu się, punktualność, bezpieczeństwo, jasność informacji, życzliwość i uśmiech ludzi. może Skandynawowie są zdystansowani (chociaż co do tego, to mam inne doświadczenia), ale są mega pozytywni i konkretni. doceniam architekturę. może wyzwaniem są koszty, ale na własnym przykładzie wiem, że da się nie zbankrutować bez poczucia, że się na wszystkim oszczędza. ja kocham się włóczyć, obserwować, odkrywać. nie mam listy punktów do odhaczenia, mam jakiś plan, coś co mnie w danym miejscu interesuje, ale moja elastyczność i adaptacyjność sprawiają, że the best plan is no plan. a to sprawia, że za każdym rogiem czeka jakaś przygoda :)