odkąd pamiętam (no dobra, od czasów lekcji historii starożytnej) marzyłam, żeby wybrać się do Grecji. jednak lata mijały, a ta destynacja ciągle w sferze marzeń. może też dlatego, że po drodze odwiedziłam miejsca, o których pewnie nigdy bym nie pomyślała, a dużo straciła. i z perspektywy myślę, że ta moja droga do niej była dość kręta i długa (co najmniej proporcjonalnie długa jak limuzyna, którą dotarłam na lotnisko), ale! w końcu! I've made it! :D
ten wyjazd miał tyle pozytywnych zbiegów okoliczności, że nie mógł się nie udać. plan na Saloniki zrodził się latem, w trakcie wizyty znajomej Turczynki, która jeszcze przez kilka miesięcy stacjonuje w słonecznej Grecji kończąc studia. wpadła nam do głowy myśl, że może wybrałabym się do niej z rewizytą, może jesienią. potem Znajomy zaproponował koncert Roxette (tak, tak zespół istnieje, z nową wokalistką) w Budapeszcie i tak zaczęłam analizować na ile się to da połączyć. a że ja w logistykę podróżniczą to umiem - lepszej układanki nie dało się wymyślić.
z Warszawy w tym terminie, na tej trasie low costy już nie fruwają, więc patrzę za alternatywą. Kraków! no ideolo. za 3 loty - Kraków-Saloniki, Saloniki-Budapeszt, Budapeszt-Warszawa płacę 397 zł. standardowo - lecę z małym plecakiem, co by nie dopłacać za bagaż, bo moje spostrzeżenia są takie - że im więcej podróżuję, tym uznaję, że mniej rzeczy potrzebuję, a przede wszystkim - nie chce mi się taszczyć walizek i tracić czasu na nadawanie czy odbiór bagażu (czyste lenistwo połączone z wygodnictwem).
pierwszy etap podróży to pociąg z Lublina do Krakowa (a w zasadzie Miechowa skąd odbiera mnie moja Rodzina). spędzamy razem wieczór i poranek, i pora zbierać się na lotnisko. zupełnym zbiegiem okoliczności, znajomy mojej Sis jedzie po klientów do krakowskich Balic, o czasie kiedy ja powinnam się tam znaleźć. zatem na terminal odlotów zajeżdżam wielkim Hummer Limo. mimo mojej dość ekstrawertycznej natury, przykuwanie uwagi sprawia, że raczej się peszę niż błyszczę, więc wyjście z limuzyny (do tego z jakąkolwiek gracją godną środka lokomocji) stanowi dla mnie niemałe wyzwanie. wzrok gapiów sprawia, że na mój różowy plecak i turkusową kurtkę mam ochotę przyodziać pelerynę niewidkę :D żegnam się z Rodziną i uciekam szukać, z której bramki odlatuje mój (no)private jet. przynajmniej na karcie pokładowej mam swoje private seat z określonym numerem, więc chociaż tyle luksusu i pewności, że powinnam polecieć :D
lot do Salonik spokojny, lądowanie dość szorstkie. wybywam z samolotu i idę szukać autobusu do centrum. Grecja to nie Skandynawia i punktualność komunikacji miejskiej nie jest jej najmocniejszą stroną. początek podróży zapowiada się ciekawie. jak udało się cały tabun ludzi wcisnąć jak sardynki, do puszki na kółkach, to pojawił się problem z hamulcami i ruszeniem. kierowca jednak się nie poddaje i w końcu po mału toczymy się do przodu. modlę się tylko, żeby te hamulce jednak nie postanowiły się zbuntować po trasie, bo będę jedną z pierwszych, która staranuje przednią szybę i pofrunie w przestworza niczym Ikar... Znajoma czeka na mnie na jednym z przystanków w połowie drogi do centrum.
decyzja zapada, że najpierw idziemy coś zjeść. posilone ruszamy przed siebie, w kierunku morza - Zatoki Termajskiej i promenady. jest już po zachodzie słońca, temperatura ok. 20 stopni. idziemy słuchając koncertu cykad i obserwując jak Grecy spędzają piątkowy wieczór. dochodzimy do słynnych parasolek, które obok Białej Wieży stanowią symbol miasta. Biała Wieża to XVI-wieczna budowla obronna wzniesiona przez Osmanów, która niegdyś pełniła funkcję więzienia i elementu fortyfikacji miejskich. kilka pamiątkowych fotek i idziemy dalej.
idąc na chwilę w temat samego miasta - Saloniki to drugie co do wielkości greckie miasto. Grecy nieformalnie nazywają je współstolicą, ponieważ jest ośrodkiem administracyjnym Macedonii-Tracji. to także miasto, w którym przecinają się szlaki handlowe i komunikacyjne, a jednocześnie duży ośrodek naukowo-akademicki.
po mału wkraczamy w centrum i tętniący życiem Plac Arystotelesa. to najbardziej reprezentacyjne miejsce miasta, zaprojektowane po pożarze w 1917 r. przez francuskiego architekta Ernesta Hébrarda, a charakteryzuje się półkolistymi, neoklasycznymi fasadami. stąd zmierzamy na przystanek i do domu.
sobotę zaczynamy od zaserwowanego przez Znajomą grecko-tureckiego śniadania. warzywa, grecka oliwa, mix świeżego pieczywa i serów. uczta dla podniebienia.
około południa ruszamy na podbój miasta. zaczynamy od wycieczki do Heptapyrgionu, czyli cytadeli położonej na wzgórzu, nad górnym miastem, która stanowi najważniejszą część dawnych fortyfikacji bizantyjskich i osmańskich. choć nazwa oznacza Siedem Wież, kompleks w rzeczywistości posiada ich więcej, a jego obecny kształt jest wynikiem licznych przebudów od IV wieku aż po czasy osmańskie. przez znaczną część swojej historii Heptapyrgion pełnił funkcję więzienia — słynącego z ciężkich warunków — aż do lat 80. XX w.
potem stopniowo schodzimy w dół, do centrum miasta, aż docieramy w okolicę Muzeum Atatürka. mieści się ono w domu, w którym w 1881 roku urodził się Mustafa Kemal Atatürk, założyciel współczesnej Turcji. budynek został odrestaurowany i urządzony tak, by oddawał wygląd z końca XIX i początku XX wieku, a w jego wnętrzu znajdują się pamiątki, fotografie i dokumenty związane z życiem Atatürka. to jedno z najważniejszych miejsc pamięci dla Turków odwiedzających Saloniki. vis a vis muzeum jest turecka kawiarenka prowadzona przez przyjaciół Znajomej, zatem wstępujemy na kawę po turecku i tradycyjne greckie (macedońskie) ciastka migdałowe - kavala.
posilone wędrujemy jeszcze w poszukiwaniu kilku ważnych punktów na mapie Salonik, a bardzo oddających klimat miasta. mijamy Rotundę i kierujemy się w kierunku Łuku Galeriusza, który wzniesiono na początku IV wieku, a upamiętnia zwycięstwa cesarza Galeriusza nad Persami. monument tworzył kiedyś część reprezentacyjnej drogi łączącej jego pałac z Rotundą. to, co przykuwa uwagę to imponujące reliefy przedstawiające sceny bitewne i triumfalne, stanowiące jedno z najważniejszych dzieł sztuki rzymskiej w Grecji. sztukę doceniają też okoliczne gołębie, co można zaobserwować na zdjęciu :D
jak mowa o Galeriuszu to nie sztuka nie wspomnieć o tej postaci. Galeriusz (ok. 250–311 n.e.) był cesarzem, rzymskim władcą, jednym z tetrarchów systemu rządów czterech cesarzy w późnym Cesarstwie Rzymskim. zasłynął przede wszystkim swoją polityką wojenną przeciwko Persom oraz prześladowaniami chrześcijan, a także z fundacji monumentalnych budowli w Salonikach, które miały podkreślać jego władzę i zwycięstwa. jedną z kolejnych pozostałości po jego czasach są ruiny Pałacu Galeriusza - obecnie można zobaczyć fragmenty fundamentów, mury oraz pozostałości reprezentacyjnych sal i dziedzińców, które świadczą o ogromie i okazałości kompleksu.
to, co jest bardzo charakterystyczne w architekturze miasta to pozostałości po kulturze bizantyjskiej (jak kiedyś jeszcze odwiedzę to miasto to na pewno zajrzę do Muzeum Bizntyjskiego, na które zabrakło mi czasu). jednym z najbardziej charakterystycznych obiektów jest Agia Sophia. to bizantyjski kościół z VI wieku, wzorowany na słynnej Hagia Sophii w Konstantynopolu (Stambuł), który jest jednym z najważniejszych zabytków w mieście. budowla łączy elementy wczesnochrześcijańskie i bizantyjskie, a jej wnętrze zdobią zachowane mozaiki przedstawiające sceny religijne. przez wieki pełniła różne funkcje — od kościoła chrześcijańskiego, przez meczet w czasach osmańskich, po obiekt muzealny i miejsce kultu, stanowiąc kluczowy punkt historyczny i turystyczny Salonik.
po drodze wstępujemy jeszcze do kilku innych świątyń, m.in. do kościoła Matki Bożej Dexia. to mały, zabytkowy kościół znany ze swoich ikon i tradycyjnej bizantyjskiej architektury, oprócz pięknego wnętrza moją uwagę przykuwają charakterystyczne długie, cienkie, woskowe świeczki, które wierni zapalają w intencji z którą przychodzą do świątyni.
zastaje nas już późne popołudnie, a wieczór czeka nas długi, z kolejnymi atrakcjami, więc pora na małą sjestę w domu.
na 20.30 mamy rezerwację w Kalamarii, w jednej z lokalnych tawern. za 35 euro/osoba dostajemy cały stolik pysznego jedzenia - m.in. kalmary, krewetki, rybę wędzoną, sałatkę, pieczywo, lokalne pasty do chleba, a na zapitkę tsipouro - lokalny destylat winogronowy (bez anyżu w przeciwieństwie do znanego w Grecji ouzo). uczta dla podniebienia to jedno, a w tle uczta dla duszy. muzyka na żywo lokalnej kapeli, która gra greckie melodie z mandoliną w tle, a z uwagi na tureckich gości - także tureckie utwory. więc mam 2w1 - bo raz obserwuję greckie pląsy, a raz tureckie i rozpływam się nad tą muzyką. wieczór umila nam także właściciel restauracji, Andreas, który większą część wieczoru spędza przy naszym stoliku z uwagi na lokalne znajomości mojej Koleżanki. dzień kończymy grubo po północy.
niedzielny poranek upływa nam spokojnie i leniwie. plan jest taki, by podjechać do Kalamarii za dnia i pochillować na plaży. miejsce ciche, spokojne, zadziwia mnie niemal zerowa obecność fal na morzu. może dlatego, że to zatoka. to, co trzeba uczciwie przyznać to plaże w okolicy Salonik nie robią egzotycznego wrażenia. ale mnie zachwycają żaglówki na horyzoncie, małe muszle i zielone makroglony, o wdzięcznej nazwie dead man's finers - zielone palce morskie, przypominające kolorem i konsystencją żelki.
upajam się morskim powietrzem i ruszamy w kierunku lokalnej kawiarenki. zamawiam capuccino i kilka rodzajów baklawy. baklawa, słodka, smaczna, aczkolwiek moja najulubieńsza to ta z Libanu, którą jeden z pracowych Znajomych co jakiś czas nam dostarcza.
to, co jeszcze m nie w Grecji urzeka i przyciąga na każdym kroku to koty. są wszędzie, żyją swoim życiem, chodzą swoimi ścieżkami. niektóre bardziej ufne i skore do głaskania, inne trzymające dystans.
mój grecki czas dobiega końca i zmierzam na lotnisko. tam małe zakupy w strefie bezcłowej, przepakowanie niewielkiego dobytku i fruuuu w kierunku Węgier.
myślę sobie, że ten wyjazd był pierwszym, milowym krokiem w kierunku głębszej eksploracji Grecji. i mam nadzieję, że wrócę tu prędzej niż później... :)
.jpeg)


.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)

.jpeg)


.jpeg)


.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)



.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)

.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)

.jpeg)

.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)

.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)