jeśli liczymy na dobrą pogodę, relaks w basenach termalnych i smaczną kuchnię, a przy tym rzut beretem od Polski - Węgry są odpowiednią destynacją.
naszą węgierską przygodę zaczynamy od przystanku na stacji kolejki wąskotorowej - Miskloc Dorottya utca. kasa biletowa leśnej kolejki czynna jest przed odjazdami pociągów. rozkład jazdy można znaleźć tu: klik. bilet na przejazd do Lillafüred i z powrotem kosztuje ok. 30 zł (ok. 3800 HUF). kolejką jedziemy ok. 25 minut, obrzeżem Gór Bukowych, pośród leśnych ścieżek, mijamy tunel i zatrzymujemy się w urokliwej miejscowości Lillafüred.
Lillafüred to urokliwy kurort wśród Gór Bukowych. w panoramie miasteczka dominuje zabytkowy budynek niegdyś domu wypoczynkowego - a obecnie Hotelu Palota. sam klimat miasteczka i położenie przypomina nam nieco luksemburskie Vianden i portugalską Sintrę. z tyłu hotelu znajdują się 'wiszące ogrody'. wiszącymi byśmy ich nie nazwali, ale na pewno są warte spaceru i uwagi.
jedną z głównych atrakcji jest największy na Węgrzech wodospad liczący 20 m wysokości. wodospad został sztucznie utworzony, ale faktycznie swoją wysokością robi wrażenie.
poniżej parku jest wejście do jaskini Anna, która wyżłobiona została przez wodę w tufie wapiennym. my niestety nie mieliśmy tyle czasu, żeby wejść do środka, ale warto wiedzieć, że to małe miasteczko ma tyle atrakcji do zaoferowania.
wracając w kierunku stacji kolejki zatrzymujemy się jeszcze żeby rzucić okiem na panoramę okolicznego jeziora Hámori. upalna pogoda nam dopisuje, więc trochę z zazdrością patrzyliśmy na okolicznych turystów leniwie wiosłujących pośród tafli jeziora.
zbliżała się godzina odjazdu powrotnej kolejki, a na nas czekają atrakcje Miskolc, więc co prędzej popędziliśmy zająć miejsce w wagoniku. dołączyła do nas jakaś węgierska grupa, która podróż umilała węgierskim śpiewem.
w Miskolc podążamy w dzielnicę Tapolca - uzdrowiskową część miasta. tutaj czeka na nas nie lada atrakcja - Miskolctapolca Barlangfürdő, czyli baseny w jaskiniach. kąpielisko składa się zarówno z części zewnętrznej z wszelkimi atrakcjami, jak i wewnętrznej, ulokowanej w naturalnych korytarzach jaskiń. specyficzny mikroklimat, wody termalne wzbogacone o minerały wypłukiwane ze skał sprawiają, ze nie tylko pobyt w tym miejscu jest przyjemny, ale i zdrowy.
po kilku godzinach wodnego relaksu zjeżdżamy na nocleg. dom położony u stóp winnicy, na szczycie wzgórza. w oddali migocące światła Tokaju, a w tle cykające świerszcze. do tego lampka wina z lokalnej winnicy i wieczór możemy uznać za bardzo udany... : ))
sobotni poranek spędzamy pod znakiem lokalnego obżarstwa. domowej roboty lángos, świeże warzywa z przydomowego ogródka i węgierski znak rozpoznawczy - papryka. Węgry są największym 'producentem' papryki na świecie. uprawia się tu około 300 odmian tego warzywa.
posileni ruszamy w kierunku najbardziej popularnej węgierskiej atrakcji - Hungarospa Hajdúszoboszló. kompleks zajmuje ok. 30 hektarów, podzielony na strefy - termalną, rekreacyjną i aquapark. kto lubi tłumy, hałas i brak wolnej przestrzeni - miejsce idealne. nasza opinia jest taka, że warto zobaczyć, o co tyle hałasu, ale zdecydowanie więcej tam się nie wybierzemy. jest wiele innych, mniejszych kompleksów, które są bardziej kameralne i spokojniejsze. tak czy siak - dzień spędzony w Hajdúszo uważamy za bardzo udany. zwłaszcza zjazd czarną dziurą czy relaks na oponkach dryfujących po sztucznej rzeczce.
kolejny wieczór spędzamy na sączeniu lokalnego wina i podziwianiu panoramy ze świerszczowym koncertem w tle.
niedzielne śniadanie i kolejne obżarstwo. dzisiaj kuchnia naszej Gospodyni serwuje, wypiekany specjalnie na przypadające 20 sierpnia święto św. Stefana - patrona Węgier, będące jednocześnie świętem chleba, świeże warzywa, pieczone kiełbaski z mangalicy (węgierskiej świni, która wygląda nieco jak skrzyżowanie świni z owcą), a na deser - świeże owoce i coś na kształt faworka o cieście podobnym do pączka z domowymi dżemami. naszym hitem okazał się dżem morelowy z dodatkiem cynamonu i skórki pomarańczowej. foodgazm <3
przedpołudnie upływa nam spod znaku powrotu do Miskolc-Tapolca i wystawiania nosa do węgierskiego słońca. kolejny dzień łapania witaminy D w hurtowych ilościach, brodzenia w jaskiniach i błogiego relaksu.
niestety, jak zawsze - wszystko, co dobre szybko się kończy i pora wracać do domu. aleeee, nie tak szybko. nie bylibyśmy sobą, jakby na tej trasie nie wstąpić na zmarzlinę do słowackich Koszyc. widok śpiewającej fontanny przy Statnym Divadle od kilku lat niezmiennie nas oczarowuje. spacer Hlavną, wizyta w domu św. Elżbiety i można spokojnie wracać do domu... : )
Polak, Węgier – dwa bratanki,
i do szabli, i do szklanki,
oba zuchy, oba żwawi,
niech im Pan Bóg błogosławi.
Lengyel, magyar – két jó barát,
Együtt harcol s issza borát,
Vitéz s bátor mindkettője,
Áldás szálljon mindkettőre.
nic dodać, nic ująć :D
OdpowiedzUsuńwyjazd krótki, ale intensywny, przyjemny i w doborowym towarzystwie :*