gdyby ktoś w sobotnie przedpołudnie powiedział nam, że dobę później będziemy podziwiać panoramę okolicy z grzbietu Połoniny Caryńskiej - uznalibyśmy, że ma bardzo bujną wyobraźnię...
generalnie plan wyjazdu był. tylko nieco inny, lokalny. Roztocze, las, lekki i przyjemny spacer. ale na wszelki wypadek w Bobkowym bagażniku zostały kije z poprzedniego wyjazdu, a do plecaka trafił zestaw wędrowny powiększony o termos.
zatem 5.30 startujemy. wschód słońca przyszło nam podziwiać w okolicy Lubaczowa. mijając Przemyśl i obserwując ruch na drodze, nic nie wskazywało na to, że w ten niedzielny poranek cała Polska postanowi rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady.
po tygodniowej nieobecności - meldujemy się w Ustrzykach Górnych. parking jeszcze pusty. zmieniamy obuwie, bierzemy plecak i kije, odpalamy mapę turystyczną. trasa - czas start!
o ile tydzień wcześniej podejście na Bukowe Berdo nazwaliśmy dość przyjemnym - o tyle trasa na Caryńską już taka milusia nie jest. widokowo ciekawa. ale do momentu wturlania się na poziom połonin w duchu ciskaliśmy piorunami, co nas podkusiło wlec się na ten cholerny szczyt...
tup tup tup. stop.
wdech, wydech, wdech...
tup tup tup...
no to teraz do drzewa... raz, dwa.. pięć...
a teraz do tegooo ooo kamienia...
ale z każdym kolejnym krokiem utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że zawsze warto. nawet jak jest ciężko to widok z góry wynagrodzi wszystko. i wynagrodził. słońce. błękitne niebo. totalny brak wiatru. kolory jesieni po horyzont.
na szczycie coraz więcej ludzi. dobrze, że my kierujemy się do zejścia. przedreptaliśmy cały grzbiet i kierujemy się do Brzegów Górnych. do Ustrzyk mamy zapewnione private taxi, więc ze spokojem wędrujemy w dół. co rusz mijają nas stadka lokomotyw, dyszące przy stromych podejściach. ahhhh jak to dobrze, że my już schodzimy... :D
podejście z Brzegów jest krótsze, ale i bardziej strome.
po około godzinie meldujemy się w Brzegach. tłok taki, ludzi tłum. ale naszego taxi nie ma. tu w dolinie zasięgu też nie ma... czekamy. dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści minut. z pętli auta jadą jakimiś dziwnymi stadkami. ale w żadnym naszego taxi. w końcu po godzinie udaje nam się dodzwonić. na pętli korek. od parkingu spod szlaku do Chatki Puchatka po dolny parking w Brzegach - auta zaparkowane po obydwu stronach drogi. a środkiem pod górę przebija się autobus...
zatem wbijamy do busa, który zmierza do Ustrzyk - może uda się jeszcze coś zobaczyć nim nas noc zastanie.
z Ustrzyk jedziemy odwiedzić żubry. przy takich tłumach jakie do nich zajrzały - pochowały się w las. chociaż w oddali można było dostrzec kilka sztuk, nieśmiało wyglądających zza drzew.
na koniec wycieczki krótka wizyta w Mucznem. okoliczne wzgórza w świetle zachodzącego słońca jawiły się niczym płonące lasy. ale po takich wędrówkach fajnie byłoby coś zjeść na ciepło. zaglądamy co rusz do okolicznych knajpek. na trasie od Ustrzyk do Przemyśla cała gastronomia jak mantrę powtarzała kuchnia nieczynna. nic nie ma. wyprzedane. zamykamy. zdecydowanie - w ten weekend cała Polska rzuciła wszystko... i zżarła wszystko. nawet barszczyk z torebki.
kolejne kilometry trasy na lubelskie upływają dość szybko. ostatecznie na północ meldujemy się w Lublinie. kolejny raz utwierdzamy się w przekonaniu, że spontany są najlepsze...