wtorek, 16 października 2018

jesienne Bieszczady cz. 1



pierwszy weekend października. jesień. słońce. niebieskie niebo. i one. piękne. kolorowe. majestatyczne...


... Bieszczady.



sobotni poranek - budzik dzwoni o 4. jak na niecałe 4 h snu i wizję dopakowania plecaka - jest nieźle. herbata w termos, buły, pasztet i kabanosy + buty trekkingowe, bluza, kijki i możemy jechać. prognoza pogody - wymarzona. słonecznie, bezchmurnie i jak na październik - względnie ciepło.

ruszamy.

na trasie ruch. chyba połowa Polski zdecydowała się rzucić wszystko i ruszyć w Bieszczady...  ale co tam - 5,5 h później meldujemy się w Mucznem. jeszcze tylko kupić bilety do Bieszczadzkiego Parku Narodowego i wskakujemy na żółty szlak. podobno ciężki, ale niespiesznym tempem, co rusz robiąc krótkie postoje, po 1,5 h ukazuje się nam piękna panorama okolicy spod szczytu Bukowego Berda.






panoramy piękne. złociste trawy, kolorowe wzgórza. i wiatr. nacHalny. trochę nas przegwizdało idąc grzbietem Bukowego Berda. w oddali widoczki na garb Tarnicy, na Krzemień i Halicz. bajka. ale jak tu podziwiać cokolwiek, jak wiatr mało głowy nie urwie, a okulary zamiast od słońca - chronią od wybicia oczu przez fruwające kamienie...











na szczycie zaszywamy się w trawie. nie straszne nam żadne pająki i inne robale. ważne, że nie wieje i że można coś wszamać. a idealny górski catering to bułka z pasztetem, kabanosem i rzodkiewką na zakąskę. no i żadna herbata nie smakuje tak dobrze jak ta z termosu z pięknym widokiem w tle.


 




plan był ambitny. doczłapać do Halicza, a przynajmniej w okolice Krzemienia. ale z uwagi na wiatrzysko i to, że momentami robiło się niebezpiecznie - postanawiamy jednak zawrócić. Myszor dzielnie znosił trudy życia w kieszeni...

droga w dół zdecydowanie bardziej przyjemna, zwłaszcza, że z każdym krokiem robiło się coraz cieplej. po kilkugodzinnej wędrówce ponownie witamy na parkingu i pędzimy w kierunku Ustrzyk Dolnych.



po trudach wędrówki zasłużyliśmy na porządny obiad i koniecznie coś na rozgrzanie ;)



niedzielny poranek upływa nam dość leniwie. słońce nadal dopisuje i dumamy nad planem wycieczki. pomysłów było kilka, ale ostatecznie uderzamy okolicą Soliny w kierunku miejscowości Polanki. na parkingu spory ruch. dwaj pogranicznicy zatrzymują nas z pytaniem, czy my na odpust.


- 'yyyy no nie? na jaki odpust?!'

- 'dzisiaj odpust w Łopience, wiecie - takie nabożeństwo dla zbłąkanych dusz. warto się czasem pomodlić...' 
- 'aha, a my na Sine Wiry'
- 'to tu idealne miejsce, w sam raz na taki krótki samochód. wiedziałem, żeby je tu przytrzymać, dla jakiś VIPów :D'
- 'super, dziękujemy :D'




spacer do rezerwatu Sine Wiry to lekka i przyjemna wędrówka wzdłuż doliny Wetlinki. malowniczy przełom rzeki, wielobarwne wzgórza i świergolące ptaki w tle. po drodze schodzi się do kilku punktów widokowych. zawsze podkreślamy, że najpiękniejsze rzeki to górskie potoki, z kamieniami, małymi wodospadami, zawijasami, zakrętasami, meandrujące pomiędzy skalistymi brzegami.









na jednym z punktów widokowych czeka mała atrakcja - Łoś z Zawoju. legenda głosi, że jak Łoś wodę z Wetlinki pije to na nizinach będą powodzie. fakt jest taki, że łoś siedzi sobie nad rzeką na wysokości ok. 2-3 m, więc faktycznie poziom wody musi być ogromny, żeby groziło to powodziami na niższych obszarach.






delektujemy się widokami, piękną pogodą i byciem offline, ale czas ruszać dalej. jeszcze trochę atrakcji i widoków przed nami. zatem drepczemy w kierunku parkingu i naszego Bobka. parking nieco opustoszał, uprzejmych pograniczników też już gdzieś wcięło. ale droga do Łopienki nadal otwarta i sporo aut wraca, więc jest szansa, że odpust i nabożeństwo się skończyły. zatem skoro jest taka okazja i możliwość wjazdu - korzystamy.

Łopienka to nieistniejąca już wieś, wpisana do rejestru zabytków jako relikt dawnej wsi. główną atrakcję stanowi cerkiew, która została odbudowana.  co roku w pierwszą niedzielę października odbywa się tu odpust z nabożeństwem ekumenicznym, na który przyjeżdżają i przychodzą rzesze pielgrzymów.



specyfika miejsca, klimat, który wytworzyli pielgrzymi i grupa muzyków, którzy serwowali łemkowskie nuty sprawiły, że odniosło się wrażenie zawieszenia w czasoprzestrzeni - jakby wszelkie sprawy nie miały znaczenia, a liczyło się tylko tu i teraz. panowie pogranicznicy chyba faktycznie mieli rację, że w takim miejscu zagubione dusze mają szansę przeanalizować swoje sprawy i osiągnąć wewnętrzny spokój...


wnętrze cerkwi bardzo proste, bez jakiś zdobień. prosto, ale klimatycznie. modlitewny nastrój wprowadzały promienie słońca, które nieśmiało wpadały  przez niewielkie witraże oraz świece. mimo, że magia i wiara to nie jest dobre zestawienie - jednak to proste wnętrze jawiło się tak magicznie.






z Łopienki ruszamy w kierunku parkingu w Brzegach Górnych. jest to według nas - najbardziej malowniczy punkt widokowy w Bieszczadach. raz, że jest to doskonała baza wypadowa na emerycki szlak na Połoninę Wetlińską z Chatką Puchatka i Osadzki Wierch. a dwa - panorama na Połoninę Caryńską, a w oddali na Tarnicę, Halicz i Krzemień. podziwiamy przez jakiś czas panoramę Połoniny Caryńskiej. piękny i majestatyczny szczyt. a w głowach myśli na pewno kiedyś tu wrócimy...







zachodzące słońce maluje swoim delikatnym i ciepłym światłem wybarwiające się połoniny.  a my chłoniemy ostatnie widoki i po mału wracamy do rzeczywistości... pora wracać.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz