dzisiejszy wpis miał być o wyprawie do Wrocławia. koncentrując się na jego walorach, atrakcjach i jak to super udało nam się zwiedzić wszystko co zaplanowaliśmy. alllleee... o Wrocławiu będzie przy okazji. bo w tej opowieści ciekawa jest podróż...
otóż. niejaki Ksawery w trakcie naszego pobytu w Ostrowie postanowił nas odwiedzić. wiało i wiało, jak odpięła się okiennica, kocica Helga patrzyła na mnie (Myszor wolał chronić się przed niebezpieczeństwem w plecaku) błagalnym wzrokiem no człowieku, nie siedź tu na kanapie, zrób coś z tym bo się tłucze, przeszkadza mi... więc coś zaradziłam, ciemnym wieczorem, wychodząc na zewnątrz i słuchając specyficznego szumu wiatru znanego jedynie z horrorów. jak udało się okiełznać okiennicę, postanowiłam zajrzeć w internety, co to się dzieje. pierwsza wiadomość - ofiara orkanu w Ostrowie Wielkopolskim - koło katedry konar przygniótł kobietę. zmarła. pomijam, że mniej więcej w tym czasie byłam w katedrze... no, ale co tam. orkan powieje i pójdzie. Intercity do Wrocka kupione, psa przekonana, że na spacer idziemy o 7 rano, idziemy spać.
rano wszystko zgodnie z planem, śniadanie czterołapnych, śniadanie człowieki, spacer w ulewie, szacowanie strat w drzewostanie nad zalewem - pora marszu na dworzec kolejowy. zachodzimy -tłum. chaos. pociągi jeżdżą, nie jeżdżą, robią co chcą... Ksawi jednak trochę mocniej przyszalał...
pytam o nasz pociąg. nikt nic nie wie - paaani, jeszcze dużo czasu, będą informacje. zaglądam na Infopasażer, opóźnienie, ale powinien do max. 40 minut być. okk.. poczekamy. mija 40 minut - dostajemy info uwaga uwaga! pociąg Asnyk z Warszawy do Jeleniej Góry wjedzie na tor 10 przy peronie 3! pędzimy z całym stadem pasażerów na ów peron, czekamy aż przyjezdni się wygramolą, ale jakoś końca nie ma. po czym ktoś informuje, że kazano im wysiąść i że stąd dalej się nie da jechać. tory zawalone drzewami, podstawią komunikację zastępczą...
kolejne 40 minut czekania w totalnym chaosie i dezinformacji. ostatecznie podjechał autokar, ale nie wszyscy mogli się zabrać. przyszedł pan konduktor i poinformował, że autokar bezpośrednio do Wrocławia pojedzie i, że już podstawiają drugi. więc się załapaliśmy na drugi. rasowy MPK, jak się potem okazało - robiący za pociąg regio i odwiedzający wszelkie okoliczne krzaki, bo ciężko to stacjami nazwać. oburzenie pasażerów rosło, ale nic tam. pooglądamy co tu ciekawego mają. ot na ten przykład już wiemy, gdzie produkują meble Bodzio - w Goszczu. albo, że w Oleśnicy są dwie stacje kolejowe... ostatecznie, 60 km z Ostrowa do Oleśnicy pokonaliśmy w 2,5h... potem 40 minut zwykłym elektryczkiem i z 4,5 godzinnym opóźnieniem, o 14.00 meldujemy się w stolicy Dolnego Śląska.
plan na Wrocław był ambitny. przede wszystkim ZOO i Afrykarium. zatem łapiemy MPK w kierunku ZOO i lecimy realizować plan, bo czasu zrobiło się mało... bilet do ZOO (45 zł) uprawnia do wejścia do Afrykarium. co to takiego? połączenie słowa Afryka z akwarium. ukazanie ekosystemów wodnych Afryki z podziałem na strefy klimatyczne/akweny. krążymy pomiędzy gigantycznymi akwariami z rafą koralową, ławicami ryb i rybek, morskich stworzeń, manatów, pingwinów. spacerujemy dżunglą w tropikach, podziwiając bujną roślinność i wolnolatające ptaszory, odwiedzamy hipcie i inne potworki. wszystko opisane w interaktywny sposób. w połowie zwiedzania idziemy do bistro na obiad. akurat, kiedy za oknem piękna ulewa.
po obiedzie kończymy wędrówki po Afrykarium i ruszamy na spacer po zewnętrznej części ZOO. zaglądamy do zagrody z różnymi gatunkami owiec, kóz i osłów. dość zabawne miejsce, bo te stwory są tam bardzo towarzyskie i rozmowne.
z ZOO idziemy w kierunku Hali Stulecia i Pergoli. Hala Stulecia kojarzy się nam głównie jako obiekt wpisany na listę UNESCO i miejsce rozgrywek siatkarskich zmagań. a jest to ciekawostka architektoniczna. mało kto wie, że zastosowane przy jej budowie konstrukcje żelbetowe były w owych latach przy tak sporej konstrukcji innowacyjnym rozwiązaniem i z powodzeniem zastąpiły konstrukcje stalowe. przy kolejnej wyprawie do Wrocławia zdecydowanie wrócimy zgłębiać tajemnice tego miejsca.
spod Hali Stulecia poszliśmy wielobarwną, jesienną Pergolą do Ogrodu Japońskiego.
Ogród Japoński powstał w latach 1902-1912 na organizowaną w 1913 r. Wystawę Światową. bajkowe otoczenie nawiązujące do Kraju Kwitnącej Wiśni, jesienna aura i barwy, prawie brak turystów - tak można spacerować.
zatem, minimalny plan zrealizowany, pora wracać. po całym dniu, to już pociągi powinny się ustabilizować nieco i nasz IC powinien być o czasie. i faktycznie, mimo ogólnego chaosu o 18.51 Dart z Wrocławia do Warszawy wyrusza. jedziemy, jupi. nieśmiało piszę do Koleżanki, że się jeszcze uda spotkać na wieczorne plotki w Ostrowie. o ja naiwna...
po 45 minutach wycieczki stajemy - pewnie jakaś stacja. uprzejmie prosimy o opuszczenie pociągu, zostanie zapewniona komunikacja zastępcza. ale drzwi się jakoś nie otwierają. po 20 minutach, po narzekaniach ludzi, otwarto skład. wypełliśmy. kto miał, to z walizami, z psem, z dziećmi, sami, wspólnie. stoimy na peronie, ale to nie wygląda na wspomnianą Twardogórę. jak się okazało - Grabowno Wielkie. wielkie to ono nie było, ale ciemne na pewno. zatem znów powrót do pociągu. usadowiwszy się na naszym miejscu - czekamy. mija obiecane pól godziny, godzina, dwie. co jakiś czas ściemniano oświetlenie. zaprzyjaźniwszy się ze współpasażerami żartowaliśmy, że pewnie to jak w samolocie przed startem, więc może zaraz wstartujemy. o my naiwni...
po trzech godzinach i kolejnych 10 minutach podróży meldujemy się w Twardogórze. idziemy w kierunku budynku stacji, gdzie czeka komunikacja zastępcza. ale jakaś taka chyba widmo, bo jej jakoś nie widać. jest już 23. irytacja ludzi sięga zenitu. nam jedynie czaszki dymią, poza tym wszystko dobrze, no może poza mokrymi butami i pustym żołądkiem.
kto sprytniejszy i miał możliwość - załatwił sobie transport w okolice Ostrowa i Kalisza. z nutką zazdrości spojrzałam na odjeżdżające auta. ale nagle słyszę mamy jeszcze jedno miejsce do Ostrowa, ktoś ma chęć?! no pewnie...! ostatnie 50 km pokonaliśmy osobówką, miły Pan odstawił nas niemal pod same drzwi. uffff. jednak zdarzają się życzliwe i bezinteresowne osoby (jeśli dziwnym trafem, bardzo dziwnym owy Pan kiedykolwiek by trafił na ten wpis - bardzo dziękuję raz jeszcze :))
i tak niczym Kopciuszek wróciliśmy o północy do domu, ku uciesze czterołapnych i swojej własnej.