różnie można określać krańce świata, ale najbardziej odległy na południowy zachód Europy to Przylądek Świętego Wincentego (Cabo de Sao Vicente). i tam nas tym razem poniosło.
pierwszym punktem naszej wycieczki na południowym wybrzeżu Portugalii - Algarve jest wizyta w wypożyczalni samochodów. o dziwo tym razem wszystko zgodnie z zamówieniem - król iberyjskich dróg - Seat, w imprezowym wydaniu - Ibiza. gaz do dechy i możemy jechać na koniec świata.
dlaczego koniec świata? po pierwsze - przylądek ten był średniowiecznym końcem świata. za przepaścią nad klifem nie było już niczego. był to ostatni znany skrawek lądu, a poza przepaściami zostawał już tylko bezkres oceanu. obecnie jest to najdalej wysunięty na południowy zachód fragment Europy, położony na ok. 60 m klifach.
nazwa przylądka pochodzi od męczennika - św. Wincentego. w miejscu tym oprócz silnie wiejącego wiatru, godnym uwagi jest budynek latarni morskiej. jest to najsilniej świecąca latarnia morska w Europie. jej światło widać niekiedy z odległości ok. 60 km.
podziwianie widoków utrudnia nieco wiatr i padający deszcz, ale kogo jak kogo - nas to nie zraża. przylądek oprócz miana końca świata ma jeszcze jedno określenie - Przylądek Ciepłych Gaci. no my dodatkowych nie przyodzialiśmy, ale niewątpliwie byłyby przydatne...
ale zamiast ciepłych gaci - dobrze rozgrzewa kawa z widokiem na klif i portugalskie ciasteczka Pasteis de Nata.
spod murów latarni morskiej pędzimy do twierdzy Beliche. zbudowana w XVI w. - obecnie zamknięta na cztery spusty. nas jednak nie mury fascynują najbardziej, a dzika przyroda i przepięknie ulokowana ścieżka w dół klifu. schodek po schodku, kamień po kamieniu schodzimy bliżej dzikich wód oceanu, który co rusz próbuje nas porwać w swoją otchłań.
oprócz oceanicznych widoków i silnego wiatru zadziwia nas na tym obszarze różnorodność roślinności. olbrzymie agawy, różne rośliny o intensywnych barwach kontrastujące z klifem i błękitem oceanu. nigdzie wcześniej nie mieliśmy okazji podziwiać takich kontrastów.
kilkumetrowe fale w tym regionie oznaczają święto surferów. nie są to pokazy niczym z filmów, ale jednak przy takiej pogodzie i przy takich falach, niesamowitym jest obserwować zmagania malutkiego człowieczka z ogromem oceanu.
ciekawym punktem na mapie tego obszaru jest twierdza w Sagres, położona na przylądku Ponta de Sagres. miała się tu mieścić szkoła kartografii Henryka Żeglarza, uległa zniszczeniu w XVI w. z rąk Francisa Dreak'a, a następnie w XVIII w. na skutek trzęsienia ziemi. obecnie jest to chyba najbardziej wietrzne miejsce w jakim kiedykolwiek byliśmy, ale jednocześnie powodujące największą frajdę. walka z wiatrem to najlepsza zabawa jaką można sobie wymyślić. i nikt nam nie wierzy, że krwawy krater na dłoni to skutek walki o pion z wiatrem... zdecydowanie na zwiedzanie tego obszaru polecamy kurtki z kapturem i jakieś zatyczki do uszu.. ;)
dookoła klifu na obszarze twierdzy prowadzą ścieżki. sama twierdza to fragmenty murów i jedyny oryginalny obiekt, który przetrwał wszelkie zawieruchy - kościół Matki Bożej Łaskawej.
z twierdzy jedziemy na obiad. w tym regionie restauracji sporo, ale nam zależy na czymś prosto z morza. zahaczając o aptekę po niezbędnik do zaklejenia krateru na dłoni, uderzamy do Sagres-Baleeira do restauracji A Sereia. knajpka mało efektowna, bo położona nad halą targu rybnego, ale za to świeżo grillowane rybki podają tu wyborne. do tego fryty i mamy zestaw idealny.
posileni kierujemy się do naszej bazy wypadowej w Albufeira. ale zanim na wieczór ściągniemy do domu - czeka nas jeszcze kilka urokliwych miejsc do odwiedzenia - Praia da Ingrina i Praia da Boca do Rio. urocze zatoczki, schowana w cieniu palm i wśród głazów.
zdecydowanie warto wybierać drogi lokalne i kierować się mniej uczęszczanymi ścieżkami. niemalże za każdym zakrętem można spotkać coś osobliwego, co na dłużej przykuwa uwagę... : ))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz