20/10/2016
jesienne wypady gdzieś to już chyba moja tradycja. zupełnie nie zamierzona, ale analizując kilka lat wstecz, stwierdzam, że co roku o tej porze gdzieś mnie nosi. zatem i w tym roku tradycja została kontynuowana.zameldowawszy się w Wawie, zeżarłyśmy obiad i przebiłyśmy się na Okęcie. o 18.30 miałyśmy naszą różową strzałę do belgijskiego Chareloi.
z ciekawostek podczas lotu - padło pytanie czy jest na pokładzie lekarz lub personel medyczny, nie wiem czy ktoś się zgłosił. jedyny człeń, który podniósł swoje cztery litery - zmierzał do wc, a nie w kierunku załogi pokładowej. nie wiemy co się stało, czy leciał z nami trup, czy jednak ktoś żywy, ale po wylądowaniu czekało na nas pogotowie i dopiero, gdy medycy zakończyli swoje czynności – pasażerowie mogli wysiąść. na lotnisku czekał na nas Koleżanki, z którą się wybrałam, Brat i zabrał nas w kierunku Luksemburga.
z ciekawostek drogowych - belgijskie autostrady są prawie na całej długości oświetlone. podobno to jakieś niemieckie porachunki i podobno to Niemcy finansują. ok. 23 byliśmy na miejscu, w Rood-sur-Syre.
21/10/2016
poranek postanowiłyśmy spędzić aktywnie zwiedzając najbliższe otoczenie. Rood-Syre to urocza wioska na południowy-wschód od miasta Luksemburg. luksemburskie wioski są urocze, czyste. domy w Luksie są projektowane indywidualnie, więc nie ma mowy o chatkach na jedno kopyto. style są bardzo różne. domki z kamienia, klinkieru, kanciaste, okrągłe, z wieżyczką, jak z bajki, jak bunkier, kolorowe, szare, z panoramicznymi oknami, z okienkami małymi, z okiennicami, bez... to o mają wspólne - mało które mają duże podwórka i właściwie prócz jakiś mini-żywo-płotków nie ma ogrodzeń. ogólnie wszystko jest tam takie poukładane, czyste, przejrzyste. krajobraz nie jest zaburzony reklamami wielkopowierzchniowymi. nie ma tam czegoś takiego. może przy jakiś hipermarketach pojedynczy się trafi. przejrzyste jest też ich życie - okna w domach są bez firanek/zasłon. sporo posesji ma swoje przydomowe ogródki, zdarzają się własne kury, barany itp. na podwóreczkach sporo kiczowych dodatków. w Polsce szczyt kiczu (chociaż krasnali nie ma), ale tam te wszystkie figureczki tak uroczo wyglądają i wkomponowują się w klimat domków.
nasza wioska ma swój rezerwat, więc zaczęłyśmy poranek od spaceru właśnie tam. górka, las, niczym nie różniący się krajobraz od polskiego. jedynie jesienne kolory bardziej intensywne i tak weselej mimo mżawki. rezerwatem i zboczem wzgórza przedreptałyśmy do sąsiedniej wsi, Mensdorf.
tu chwilę zatrzymałyśmy się na lokalnym, przykościelnym cmentarzu. groby nie wiele różnią się od polskich. jedyne co mnie zaciekawiło to takie małe a'la popielniczki na każdym z grobów. zamykane, z charakterystycznym znaczkiem P (znak Chrystusa), otwierane. nie wiem, do czego to służy. czy na zapałki, czy na karteczki z modlitwą, czy może jeszcze jakieś inne dziwne zastosowanie...
z ciekawostek: nad wioską góruje wielka hala firmy Panelux. nie - nie zajmują się produkcją paneli - to piekarnia ;)
popołudnie wraz z Koleżanki Bratem spędziłyśmy w mieście Luksemburg. Luks jest czysty, widać, że jest to miasto międzynarodowe. zwłaszcza przejeżdżając przez biznesową szklaną część miasta - Kirchberg. po centrum przedreptaliśmy przez fragment kazamatów. fortyfikacje zaczęto budować za panowania Habsburgów, łącznie wydrążono ok. 23 km tuneli i korytarzy obronnych. wkomponowane w skały, nadają klimat i kształt miastu. z uwagi na bardzo złożony charakter fortyfikacji, Luksemburg był zwany Gibraltarem Północy, ponieważ w charakterze obronnym dorównywał znakomitością twierdzy Gibraltar. w dolinie rzeka Petrusse, która w niedalekiej okolicy wpływa do większej Alzette. charakterystycznymi punktami na mapie Luksa są kamienne mosty, w tym najbardziej okazały most Adolfa. ciekawy jest też budynek pałacu książąt, gdzie na co dzień urzęduje księciunio luksemburski. aczkolwiek, nie jest to pałac na wzór Wersalu, a bardziej okazała i zdobiona kamienica w centrum miasta.
w centrum miasta jest także nowoczesna atrakcja - winda, która wisi na wysokości 58m oraz platforma widokowa z przeźroczystą podłogą. dziwne uczucie stanąć na szkle. ma się świadomość, że konstrukcja jest porządna, ale jednocześnie stawia się kroki dość ostrożnie. windą można zjechać w dolinę starego miasta.
samo miasto ma kilka zabytków, jak katedra Notre-Dame, do której niestety nie dotarłyśmy. ciekawa jest też dzielnica sądowa w centrum, z kazamatów podziwiać można wyróżniające się w dolinie opactwo benedyktynów Neumunster. wszystko zatopione w bujnej zieleni, chociaż obecnie to tęczowej palecie jesieni. z jednej strony bardzo luksusowe, drogie, międzynarodowe, a z drugiej tak przyjemne, czyste i niewydumane.
z ciekawostek etnicznych - największą mniejszość stanowią Portugalczycy. z języków urzędowych obowiązują 3 - luksemburski, francuski i niemiecki. dzieciaczki w szkołach zaczynają od luksemburskiego, a stopniowo w kolejnych latach nauki mają wprowadzany kolejny język. pierwszym wyrażeniem zaraz po "cześć" jest w jakim języku mówisz. nawet bezdomny zaczepiając nas o drobne najpierw zapytał po jakiemu mówimy a dopiero potem spytał czy nie mamy drobnych ;) Luks to międzynarodowe państewko.
edukacja jest naprawdę świetnie zorganizowana. z uwagi na to, że Koleżanki Brata rodzina liczy dwie dziewczynki w wieku wczesnoszkolnym - coś nie coś się dowiedziałyśmy o edukacji. u dziewczyn w klasie nie ma rodowitego luksemburczyka. jeden z dzieciaków został przez nas nazwany czarnym Eskimosem, ponieważ ma skośno/eskimoskie rysy twarzy i czekoladową skórę :) zajęcia pozaszkolne są nieodpłatne (np. basen) i mają zapewniony dowóz. gdy brzdąc choruje - 3 dni może nie przyjść do szkoły, ale na dalszą nieobecność rodzic musi dostarczyć zaświadczenie lekarskie. co 2 tygodnie jest zaplanowany spacer/wycieczka do lasu, wyjście gdzieś - bez względu ma humor dzieciaków i nie/pogodę. szkoła jest rano zamykana, więc ewentualne spóźnienie wiąże się z tym, że trzeba zadzwonić do wychowawcy i może ktoś łaskawie zejdzie i otworzy drzwi. na dzieci dostaje się całkiem spore zasiłki, ale nie ma nic za darmo. gdy dziecko przynosi listę co ma zawierać wyprawka - wskazana jest konkretna marka produktu i liczba sztuk/kolory, które mają być. i nikt nie powie, że go nie stać. uważam, że takie postawienie sprawy jest bardzo korzystne i sprawiedliwe.
22/10/2016
w sobotnie przedpołudnie podjechaliśmy na amerykański cmentarz upamiętniający ofensywę w Ardenach i walki wojsk alianckich z Niemcami. piękna zieloniutka jak dywanik trawa z tysiącem marmurowych białych krzyży /pochowanych jest tu ok. 5000 osób/ - robi wrażenie. wszędzie patos - górnolotne hasła w amerykańskim stylu. gdzieniegdzie amerykańskie chorągiewki. odwiedziliśmy także grób gen. Pattona, który dowodził walkami i ruszyliśmy do domu, okrężną drogą przejeżdżając w pobliżu niemieckiej granicy, doliną Modzeli - rzeka w całości spławna, a na wzgórzach doliny - niekończące się pasy winnic. uroczo.
jeśli ktoś planuje tranzyt przez Belgię/Niemcy/Luksemburg - w Luksie paliwo jest najtańsze. przez co w przygranicznych miejscowościach są stada stacji benzynowych. różnice dochodzą do 0,30E na litrze między krajami. natomiast w Luksie państwo ustala ceny, więc każda stacja w danym dniu ma jednakową stawkę.
wieczorem wybraliśmy się do Trewiru w Niemczech. dwie charakterystyczne budowle to Porta Nigra z czasów rzymskich i katedra św. Piotra oraz średniowieczny rynek. kamieniczki piękne, zadbane z charakterystyczną niemiecką zabudową. na obrzeżach dolina Mozeli z zabytkowym kamiennym mostem.
w kolejnej relacji Myszorek pokaże atrakcje turystyczne Luksa, z których to państewko w szczególności słynie :)
cdn