3.09.2016
pozostając w rajskich tudzież podniebnych klimatach przyszedł czas na odwiedzenie piekła w niebie (jakkolwiek to brzmi). trzeci dzień postanowiliśmy spędzić w Tatrach. nie planowaliśmy wędrówki szlakiem, ale chcieliśmy trochę bliżej się im przyjrzeć.
pierwotny plan zawierał tylko Tatrzańską Łomnicę, ale gdy dokładniej przyjrzałam się mapie stwierdziłam, że plan trzeba urozmaicić. i tak czekała nas wycieczka wgłąb ziemi (to niby piekło ;) w Tatrzańskiej Kotlinie znajduje się wejście do Beliańskiej Jaskini. Wejście do jaskini znajduje się na wys.972 m n.p.m., a wnętrzem jaskini dochodzi się do wysokości ok. 1135 m. wstęp 8E, czas zwiedzania ok. 70 minut. Jasknia jest spora. do pokonania jest 860 schodów. po drodze podziwia się stalaktyty, stalagmity i stalagnaty. 1 mm nacieku formuje się ok. 12-13 lat. zatem te wszystkie wytwory natury liczą sobie w milionach lat. po drodze mija się kilka 'sal' m.in. zbójnicką z małym Janosikiem górującym nad pieczarą oraz salę koncertową. w niej odbywają się koncerty muzyki klasycznej. podczas zwiedzania przewodnik uraczył nas klasyką z playbacku, ale łącząc muzykę klasyczną z delikatnymi iluminacjami świetlnymi - całość robi wrażenie. po drodze spotkać można śnieżnobiałe nacieki wapienne, podziemne jeziorka o turkusowej barwie i krystalicznie czystej wodzie. na zwiedzanie warto zaopatrzyć się w wygodne buty i coś ciepłego - temperatura ok.3-5 stopni.
z Jaskini udaliśmy się do auta i w drogę do Tatrzańskiej Łomnicy w poszukiwaniu knajpki ze słowackim jadłem na urodzinowy obiad. Łomnica przywitała nas górującym Grand Hotelem Praha. Stylizowana willa w górskim klimacie majestatycznym okiem obserwuje spokojne życie kurortu. to, co mnie zaskakuje w słowackich Tatrach to brak nachalności w informowaniu o uzdrowiskach/hotelach/WOLNYCH POKOJACH. brak sieciówek. brak tłumów, spokój, klimatyczne wille, małe parki. człowiek łączy się z naturą, ale nie zaburzając aż tak krajobrazu, a wtapiając się w niego. w parku natrafiliśmy na lokalny festyn. przejrzeliśmy zawartość okolicznych straganów (zamiast popcornu można kupić świderek ziemniaczany = jakby chips z ziemniaka w formie jednego obierka nadzianego na długą wykałaczkę). przeglądając menu poszczególnych knajpek, najbardziej przypadło nam do gustu to w małej restauracyjce w budynku stacji kolejowej. ogólnie w restauracjach typowe europejskie menu z sałatką grecką i kotletem drobiowym. nam zależało na prażonym serze i haluszkach i tu własnie to mieli.
zamówilismy dwa dania i zjedliśmy na pół. porcje spore. za 10E najedliśmy się po kokardę. smaczne, świeże, lokalne. z Tatrzańskiej Łomnicy ciągle drogą pod Tatrami mijaliśmy kolejne uzdrowiska. Smokowiec, Nowa Polijanka, aż dotarliśmy do Szczyrbskiego Plesa. tu pierwszy raz przyszło nam zapłacić za parking (1,30 E/h). najpierw zrobiliśmy atak na stragany w poszukiwaniu wełnianych skarpet dla mam i dla siebie. cenowo najtaniej w porównaniu z Łomnica i Kotliną. obeszliśmy jeziorko dookoła, nacieszyliśmy oczy widokiem Tatr. wcześniej mieliśmy przystanek w okolicy Gerlachu, który nieśmiało spoglądał zza szarych obłoczków chmur.
Z Szczyrbskiego Plesa zjechaliśmy serpentyną w okolicę Popradu, ale nadal omijając większe ośrodki i jadąc lokalnymi dróżkami - wrócilićmy do Betlanovców.
4.09.2016
ok. 9 spakowaliśmy klamoty, pożegnaliśmy się z Janką i Marianem obiecując, że w przyszłym roku do nich wrócimy (naprawdę godny polecenia pensjonat, do dyspozycji kuchnia w pełni wyposażona, lodówki, mikrofala, zmywarka, pokój czysty z łazienką, na zewnątrz altana z rożnem i grill, huśtawki, hamaki, trampolina dla dzieci).
Pierwszy przystanek w Kauflandzie w Spiskiej Nowej Wsi. wszelkie 'potraviny' lokalne pozamykane, więc ze spożywczaków został nam Kaufland. w planie zakup Kofoli, Złotego Bażanta i Studentskiej ;)
Dalej w kierunku Rożniawy serpentynowatymi trasami a dalej lokalnymi dojechaliśmy do Koszyc. zajechaliśmy centralnie od strony akademika,w którym swego czasu mieszkałam, więc do centrum łatwo było dojechać. zaparkowaliśmy na osiedlu w pobliżu centrum i zrobiliśmy sobie spacer na Hlavną. tu standardowo odwiedziny 'domu' św. Elżbiety - katedry, potem popodziwialiśmy Statne Divadlo (teatr miejski), zakupiliśmy zmarzline o smaku m.in. snickersa i fanty, odpoczęliśmy przy grającej fontannie i ruszyliśmy w dalszą drogę.
kawałek drogi pokonaliśmy ekspresówką, a potem zjechaliśmy w lokalne ścieżki. w miejscowości Herlany wstąpiliśmy zobaczyć jeden z 8 europejskich zimnych gejzerów, ale niestety niecka dookoła była w remoncie a i sam gejzer nie kwapił się do 'pokazu'.
kolejnym większym przystankiem był prosty odcinek jakieś 40km od Stropkova. w pewnym momencie zza szyby dobiegło nas ciche człap człap człap po czym bum bum bum... koniec wycieczki. kapeć. wydarliśmy zawartość bagażnika (a w Seatku można słonia schować), po czym ja rozstawiłam trójkąt a P. zabrał się za zmianę koła. dojazdówka nigdy do tej pory nie używana. po założeniu okazała się nieco sflaczała.
niedziela. po drodze o stację benzynową trudno, a co mówić o jakiejś wulkanizacji.. ślimaczym tempem z piękną świecącą żółtymi nalepkami dojazdówką dojechaliśmy do jakiejś lokalnej stacji benzynowej. o dziwo (jednak jakaś opatrzność czuwała) był na niej kompresor, więc P. dopompował koło i podziwiając Jezioro Domasa kierowaliśmy się do Barwinka a dalej do domu.