niedziela.
przed nami kolejna mikrowyprawa w okolicę. zahaczając o Świdnik, ruszamy w kierunku Żółkiewki, Turobina i dalej do Szczebrzeszyna. nie wiedzieliśmy, że ta okolica jest taka śliczna. miejscami wioski ulokowane w dolinkach na zboczach kolejnych pasm Wyżyny Lubelskiej. niektóre domy jak z poprzedniej epoki, kolorowe ogródki. pięknie.
w Szczebrzeszynie meldujemy się pod budynkiem starej synagogi, obczajamy mapę lokalnych szlaków i punkt 11 czas start - 12 km spaceru przed nami. uderzamy w okoliczne wąwozy wchodzące w skład Piekiełka Szczebrzeszyńskiego. obszar ten cechuje największe zagęszczenie wąwozów znajdujące się na obszarze naszego kraju. lessowe tunele/korytarze porośnięte miejscami skrzypem przypominającym mini lasy bambusowe. ponadto z ciekawszych statystyk regionu spotkać tu można najwięcej stanowisk dzikiej róży w skali całego kraju. bajkowo-mroczny krajobraz wąwozów jest niesamowity. nasza wędrówka pokrywała się z czarnym szlakiem nordic walking (szczegółowe mapy są dostępne w centrum Szczebrzeszyna). co do zasady szlak jest bardzo dobrze oznaczony, aczkolwiek w kilku miejscach dziwnym trafem oznaczenia znikają. na szczęście udało nam się powrócić na dobrą trasę.
wędrówka wiedzie zarówno przez wąwozy jak i na obszarach, z których podziwiać można panoramę Roztocza, obrzeżami lasów, wśród pól.
pogodę mieliśmy idealną, więc tym bardziej nastrój sprzyja kątem pluciu i docenianiu chwili ;) w wąwozach Myszor mógł uskuteczniać wspinaczkę i trochę zaglądał owadom do ich skalnych domków.
po 4-o godzinnym spacerze czas na dalszą część wycieczki. pakujemy się do Żaby i ruszamy do Zwierzyńca. wygłodniali po spacerowaniu parkujemy na dłużej w Karczmie Młyn. jeśli chodzi o żywienie w tej mieścince - klasyk. dla smakoszy typowo piwnych można zahaczyć o pijalnię piwa Zwierzyniec, tutejszy browar wchodzi w skład grupy lubelskiej grupy piwowarskiej. piwa kraftowe wypuszczane na lokalny rynek produkowane są właśnie w Zwierzyńcu.
w Karczmie zamawiamy żarełko i cierpliwie czekamy. zaciekawiło nas czym są frykadelki. okazało się to kawałkami panierowanego kurczaka. serwowane z sosem czosnkowym i pokaźną porcją opiekanych ćwiartek ziemniaków - poezja. my nie z tych wybrednych, ale są jedzonka, które nam mniej lub bardziej podchodzą. tu smak był wyborny.
spasieni turlamy się w kierunku kościoła na wodzie - zwierzyniecki klasyk. historię kościoła można przeczytać tu. a z okolicy kościoła zmierzamy w obszar Zespołu Szkół Drzewnych i Zabytkowego Układu Wodno-Pałacowego. dawno nas w sumie w Zwierzyńcu nie było i okoliczne sadzawki i urocze drewniane mostki nad rzeką były dla nas nowością.
dalej tuptamy nad Stawy Echo. sezon się kończy, więc na plaży sporo miejsca na chill. jedynie jakiś gówniarz lekko nas zirytował rzucając w kfaczkę czymś. na szczęście zdążyła biedna odpłynąć nim jakiś kamień czy badyl by w nią uderzył. nie wiem co te durne dzieci mają w mózgach... o ile w ogóle je mają. ale cóż. jacy rodzice, takie dzieci...
nad sadzawką trochę odpoczywamy i podziwiamy pejzaż. a dalej spacerem drepczemy do centrum Zwierzyńca.
przydreptawszy do Żaby kończymy jeść lody. gdy chcieliśmy ruszyć - Żaba się zbuntowała. nie chce odpalić, nic się nie świeci. nasza pierwsza myśl - akumulator - ale jak to?! przecież działał ok, bez symptomów, że wymaga wymiany. no, ale nic. wzięłam kable i szukam pomocy. reszta stoi bezradnie, no bo jak? co tu zrobić. patrzę - komisariat, tu na pewno pomogą. idę. pukam z jednej strony, z drugiej strony, w końcu wyłazi pan. policjant. mówię, jaka sytuacja, że mam kable, że trzeba wypchnąć auto i ewentualnie odpalić.
- ale proszę pani, nie mogę użyć służbowego samochodu do takiego celu. wie pani, to radiowóz. jak się coś zepsuje to kto odpowiedzialność poniesie.
- no, ale nie ma pan prywatnego auta np.?
- yy eee ueee no nie, nie mamy tu prywatnych samochodów...
- (yhy jasssne) aha super...
- chciałbym pani pomóc, ale no nie mam możliwości. mogę pani jedynie udzielić informacji, gdzie jest najbliższy warsztat. o tu obok na Dębowej...
- a czy pan uważa, że w niedzielę o 19 będzie czynny?
- no tak, taak, oni w różne dni pracują.
- yhy, na pewno. dziękuję za informację. poradzę sobie sama.
mijam pana mieszkającego nad komisariatem:
- przepraszam pana, czy dysponuje pan samochodem? mam kable, auto nie chce odpalić, we 3 jesteśmy, może pan pomoże? wypchnąć auto i podpiąć kable. o tu, zaraz za bramą..
- dysponuję, ale wie pani, wypiłem alko i nie pojadę. rozumie pani no..
- no tak, tak rozumiem.
pan usadził zacną dupę na ławce i nawet jej nie ruszył, żeby chociaż wykazać cień zainteresowania, empatii. pan policjant również dupy nie ruszył. taka to pomoc mężczyzn. policji. szczerze wam panowie wraz z Myszorem życzymy, by wam też nikt nie pomógł tudzież udzielił pomocy informując o najbliższym warsztacie zamkniętym w niedzielę...
ale nic to. zarządziłam, że Żabsa trzeba wypchnąć. to lekki bolid jest. Dziewczyny wzięły się za realizację zadania. ja skręcam kierownicą. zablokowała się. stop! wsiadłam, kręcę kluczykiem, żeby zwolnić blokadę w stacyjce. nagle - elektronika zadziałała, silnik bez zająknięcia się odpalił... czary i cuda. zapakowaliśmy się i kierunek do Lublina.
dzień był piękny i marzy nam się więcej... :)))