historia tego wyjazdu jest tak krótka i prosta jak proste jest życie Szwedów.
- wybrałbym się nad Bałtyk.
- eee jak bym miała nad Bałtyk to może nietypowo - do Szwecji.
dzień później Wizzair kusi promocją -30% na wszystkie kierunki.
- Wizzair kusi...
- Szwecja?
pół godziny później bilety lądują w skrzynce i kolejny czerwcowy weekend zaplanowany.
bilety są, plan na Bałtyk jest - zostaje logistyka. noclegi po mału się klarują, jeszcze auto: Fiat 500 czy Kia Rio? mnie się marzył Fiat 500, niespełniony plan z Izraela. zatem niech będzie.
wybija dzień 0, piątkowe popołudnie. na LUZie pakujemy się w różową strzałę i fru. godzinka lotu i lądujemy w znanym mnie i Myszorowi już regionie w środkowej Szwecji.
na pierwszy rzut - wypożyczalnia samochodów. przebieram nóżkami na myśl o małej, uroczej pięćsetce. pani w wypożyczalni bierze dokumenty i na wstępie informuje, że niestety takiego maluszka nie mają, mają nieznacznie większy samochód.
- no dobrze, większy, ale jaki?
- Kia
- /mieli Rio w ofercie, to pewnie ta/, jaka Kia?
- Sportage, w automacie, w tej samej cenie co F500.
- aha.. ok...
dostajemy kluczyk, informację gdzie znaleźć auto i w sumie tyle. nikt z nami nie idzie przekazać auta, czy czegokolwiek wyjaśniać. przecież każdy wie jak działa SUV rocznik 2018 w wersji GT... /dobrze, że Współtowarzysz wycieczki zna się na takich pojazdach, to chociaż wyruszyliśmy z parkingu... ;)/
skoro mamy porządne warunki do podróżowania - zaczynamy naszą szwedzką przygodę.
the plan is no plan, więc odpalamy nawigację i zaznaczamy abstrakcyjny punkt na mapie. blisko Bałtyku, jakiś rezerwat. trafiamy w bardzo urokliwe miejsce, z zatoką, całkiem niedaleko Nyköping, w Stora Uttervik. urokliwa zatoka, skałki, porosty. pięknie.
mimo późnej pory nie kończymy zwiedzania, właściwie to dopiero zaczynamy. wybija 20, słońce świeci - jedziemy do Norrköping. kopać nor tam nie musieliśmy, ale samo centrum miasta jest ciekawe i godne zobaczenia. właściwie trochę przypomina Bydgoszcz. ciekawym elementem centrum jest przepiękny klomb z kaktusów. aż dziw bierze, że w tym klimacie tak dobrze rosną.
mimo piątkowego wieczoru - ruch znikomy. ludzi prawie nie ma. to, co się rzuca w oczy to właśnie ogólny spokój. nikt się donikąd nie spieszy, nie awanturuje. gdyby nie ludność napływowa (żeby nie napisać - uchodźcza) to miasta byłyby całkiem puste.
naszą wieczorną wycieczkę kończymy o zachodzie słońca, lądując w Mc Donald's o 1 w nocy na frytki z batatów i cheeseburgera, a po pożywnej kolacji - meldunek w hotelu.
sobotni poranek rozpoczynamy od wyznaczenia kolejnego abstrakcyjnego punktu na mapie. padło na miasto Örebro. ale rzecz jasna nie jedziemy tam pierwsza lepszą i najkrótszą drogą. nas interesuje prowincja (chociaż właściwie Szwecja jest taka sielska, prowincjonalna). przecinając pola i lasy trafiamy na camping na półwyspie nad jeziorem w okolicy Fiskeboda. miejsce idealne na kawę i ciacho. sympatyczny Szwed na widok dwójki polskich turystów ze zdziwieniem pyta skąd dowiedzieliśmy się o tym miejscu. ano znikąd. przypadek. a przypadki prowadzą zawsze do najciekawszych miejsc i wrażeń.
około popołudnia wjeżdżamy do Örebro. z tego, co mówią statystyki - jest to jedno z dziesięciu największych miast szwedzkich. miasteczko ładne, czyste, zadbane - jak cała Szwecja (no, nie wiemy w sumie czy cała, ale zdecydowanie w tej części, którą przejechaliśmy), położone nad rzeką Svartån. drepczemy przez starą część - Wadköping, w której centrum zlokalizowany jest XIII-wieczny zamek.
z Örebro wyruszamy w kierunku stolicy. do przejechania jakieś 200 km, ale autostradą - pójdzie szybko... kto nie zna skandynawskiej mentalności nie wie, co oznacza jazda po autostradzie. ograniczenie do 110 km/h, to każdy w tym tempie jedzie. plus za totalny brak tirów (cały transport kontenerowy wyrzucony jest na tory). ale gdy przyjdzie wyprzedzać - tu najlepiej otworzyć okno i pogadać z kierowcą z pasa obok. można by całkiem długą dyskusję prowadzić zanim jadąc tą samą prędkością, ktoś odpuści i zwolni o ten jeden kilometr na godzinę, żeby ten drugi mógł jednak wyprzedzić...
pod wieczór wjeżdżamy w Sztokholm. pierwsze wrażenie - miasto bardzo urokliwe. architektura wpleciona pomiędzy kanały, taka Wenecja Północy. w weekend wjazd do miasta jest darmowy (parkowanie już nie, chociaż to zależy od strefy). zanim ruszymy w miasto - trzeba napełnić żołądki. na obrzeżach ścisłego centrum, w okolicy Rålambshovsparkens Utegym trafiamy w stado foodtrucków. rodzaj kuchni - do wyboru, do koloru. na co kto ma chęć. posileni uderzamy w okolicę Zamku Królewskiego. tam porzucamy nasz bolid i drepczemy w starówkę. kamienice o bardzo prostych liniach, bez zbędnych zdobień, chociaż trafiają się perełki nieco bardziej podrasowane. tu już nieco większy ruch i trochę więcej narodowości się przewija.
w międzyczasie kontaktujemy się z właścicielką mieszkania, w którym mamy zarezerwowany nocleg. mieszkanie na obrzeżach miasta, jakieś 11 km od centrum, położone wśród zieleni, z lasem za oknem.
przyznam szczerze, że znalezienie jakiegoś sensownego noclegu, w dobrej cenie to w tej okolicy nie lada wyzwanie. jak komuś zależy na dłuższym pobycie w domku w środku lasu z wystrojem rodem z domku babci to ofert jest całkiem sporo. ale chcąc być bliżej cywilizacji - sprawa się komplikuje. Szwecja jest droga i to trzeba otwarcie mówić. ale generalnie bogactwa nie widać. domy są charakterystyczne, drewniane, w takim typowym skandynawskim stylu. charakterystycznym elementem skandynawskiego wystroju są lampki nocne na parapetach. no i brak firanek w oknach. poziom życia jest zrównoważony. nie ma jakiś wyróżniających się jednostek. bardzo dobrze rozwinięty system socjalny i opieka państwa powoduje, że Szwedzi są narodem, któremu się żyje dobrze. po prostu.
na wieczór wracamy do centrum. i kolejny dzień wędrówek do zachodu słońca (czyt. do 1 w nocy). wędrujemy pomiędzy wyspami w centrum, chłonąc skandynawski spokój. po przegranym z Niemcami meczu - Szwedzi bez zbędnej złości, z lekko zrezygnowanymi minami rozchodzą się każdy w swoim kierunku. miasto pustoszeje. a my niemal pustymi uliczkami wędrujemy dalej. zahaczamy o wyspę Djurgården, na której zlokalizowany jest najstarszy szwedzki skansen i ZOO. dla fanów zespołu ABBA - również na wyspie można znaleźć muzeum tej grupy muzycznej. szukający mocniejszych wrażeń mogą wstąpić do lunaparku. także na wyspie zlokalizowane jest muzeum Vasa, Muzeum Nordyckie oraz biologii. w czasie kiedy my tu zaglądamy - wszystko jest zamknięte. za to piękny zachód słońca w pobliżu portu dla żaglówek, z panoramą miasta, można dość długo podziwiać.
zwiedzanie miasta kończymy znów grubo po północy. ciekawostką w Sztokholmie jest także zorganizowany w podziemiach ruch drogowy. momentami ma się wrażenie, że skręca się pod budynek w jakiś parking podziemny, a to ciągnący się setkami metrów tunel, niekiedy z węzłami i rozjazdami pod ziemią. sprytne rozwiązania.
o poranku wyruszamy znów w miasto i znów w okolicę starówki. tym razem w planie mamy zwiedzanie Zamku Królewskiego. i tutaj na wstępie widać olbrzymie zaufanie Szwedów do innych ludzi i do ich uczciwości. kupujemy bilety (160 koron). w pakiecie mamy zwiedzanie komnat, sali tronowej, skarbca, wystawy rzeźb antycznych. po zakupie biletów - nikt nawet nie spogląda, czy je mamy. nikt nie sprawdza. właściwie jakbyśmy weszli bez biletów - chyba nikt nie zwróciłby na to uwagi. ciekawa mentalność.
zwiedzanie zajmuje nam jakieś 1,5 h. styl barokowy, trochę wersalowaty, ale orzekliśmy, że takie zamki to jednak nie nasza bajka.
po zwiedzaniu zabytków czas na zwiedzanie sklepów z pamiątkami. główny cel - Bobek z Muminków. co prawda Muminki to fińska, a nie szwedzka bajka, ale muminkowe gadżety można spotkać tu niemal w każdym sklepie. nam zależy konkretnie na Bobku. są hurtowe ilości Muminka, Migotki, Małej Mi, Buki, trafiają się Włóczykije i Ryjki, nawet Babcia Alicji i Paszczak, ale Bobka nigdzie niet. w końcu w jednym ze sklepów trafia się jeden jedyny, wymarzony i wyczekany.. :D
popołudniu z miasta uciekamy w dzicz. niecałe 20 km od centrum stolicy zlokalizowany jest Park Narodowy Tyresta, którego głównym celem jest ochrona starych sosnowych drzewostanów. co prawda mija nas tu całkiem sporo turystów, a nawet - patrząc po ubiorze i bagażu - wędrowców, ale i tak można kontemplować otaczającą przyrodę. po krótkiej wędrówce docieramy nad jezioro. trzeba przyznać, że woda w szwedzkich jeziorach jest krystalicznie czysta. podobnie zresztą jak woda w Bałtyku.
no, ale nie tylko po lesie przyjechaliśmy tu spacerować. zatem pora realizować główny cel wycieczki -> Bałtyk. szukamy na mapie miejscówki, gdzie będzie względnie dobry widok na morze po horyzont. pada na wyspę w okolicy Herrhamra. trafiamy na obszar chroniony, z kamienistą plażą otoczoną sosnowym lasem. w towarzystwie mew i szumu fal spędzamy dobrą chwilę.
z plaży idziemy leśną drogą podziwiając szwedzkie minidomki ulokowane w lesie. domki letniskowe to ważny element kultury szwedzkiej. wtapiające się w naturę, małe, drewniane. mimo, że widać, że ktoś w nich jest - kompletnie nie słychać ludzkiej obecności. nikt tu nikomu nie zakłóca spokoju.
niedzielny wieczór upływa nam na powrocie w okolicę Nyköping. ale nim wjedziemy na drogi szybkiego ruchu - przyroda funduje nam magiczne chwile w swoim dzikim towarzystwie. na pierwszy rzut trafiamy na dwa żurawie dumnie kroczące w poszukiwaniu kolacji. później trafiamy na kolejne stado dzikiej zwierzyny z rodziny jeleniowatych. na kolejnym odcinku w oddali czają się dwa dzikie prośki. zgodnie stwierdzamy, że do kolekcji brakuje nam tylko łosia. jakiś czas później, na środku pola pojawia się leśna krowa. bez poroża, więc to pewnie pani, zżera coś. trochę daleko, trochę na zdjęciu słabo wygląda, ale jest - żywy, prawdziwy łoś, na swoim naturalnym obszarze. zadowoleni - mamy komplet - możemy wracać do domu.
wtem, na skraju lasu, w pobliżu drogi dostrzegamy dwa okazy.
- stój, stój!! tam, dwa, te duże no.. zawracaj!
nasz bolid średnio się da zakamuflować, ale łosie i tak sobie z naszej obecności nic nie robią. stoją nieco zaniepokojone, ale pozwalają się obserwować. podczas, gdy w kraju wszyscy przeżywają przegrany mecz Polaków, my przeżywamy nasze pierwsze spotkanie z łosiami. magiczny moment :)
ostatni poranek mamy intensywny. punkt 6 idziemy na śniadanie i wyruszamy łapać ostatnie szwedzkie promienie słońca. lokujemy się w forcie w Oxelösund i z perspektywy skał wystawiamy nosy do słońca. Bałtyk prezentuje się tutaj przepięknie. intensywny lazur morza kontrastujący z jaskrawozielonymi glonami i szarymi skałami wygląda zupełnie inaczej niż to samo morze z perspektywy polskiej granicy.
czas biegnie szybko. pora ruszać w kierunku lotniska. po drodze próbujemy upolować myjnię, żeby nieco ogarnąć nasz pojazd. zostawiamy pojazd w wyznaczonym miejscu, idziemy na lotnisko i rozliczamy się z kluczyków. pani pyta czy wszystko ok, czy auto ok. odpowiadamy zgodnie z prawdą, że tak. pani dziękuje i standardowo nie rusza się zza lady. co za zaufanie...
nasza szwedzka przygoda dobiega końca. pora wracać z ciepłych północnych landów do deszczowej i zimnej Polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz