03/07/2016
jedni spędzają niedzielne popołudnia spacerując, inni leniuchując przed tv, jeszcze inni robiąc wycieczki rowerowe, ktoś inny chadza na zakupy. a my z Przyjaciółką i Myszorkiem wybraliśmy się na kawę. do Szwecji.
Szwecja oddalona 1,5 h od Świdnika. od Lublina - 2 h, wszak należy doliczyć dojazd na lotnisko.
WizzAir zmienił siatkę połączeń i dał możliwość skorzystania z uroków nadbałtyckiego klimatu przez ok. 5h. wystarczająco by przejść 15 km, zjeść dobry obiad, kupić tonę słodyczy, zmoknąć, pogadać z mewami, zachwycić się miniaturowością skandi-domków i zobaczyć prawie-Bałtyk, a potem uprawiać jogging chcąc zdążyć na autobus.
z LU wystartowaliśmy o 12.50. w Sztokholmie-Skavsta zameldowaliśmy się 1,5 h później. widoczki na polskie wybrzeże, potem podziwianie Gotlandii i gładkie lądowanie pod Nykoping. do Sztokholmu "jedyne" 100 z groszami km. Szwecja przywitała nas słoneczną pogodą, sosnowym lasem i uciekającym autobusem do centrum. cóż... następny za godzinę, a w godzinę można zobaczyć więcej niż lotnisko. mapa w garść, i w drogę.
drogą wzdłuż trasy 53 kierujemy się do Nykoping. pierwsze co nas mija to 3 samochody o dziwnie znajomych rejestracjach z PLką i symbolach LTM, LZ, RLU, RZE. no sosny też jak w Polsce i łopian. tylko te znaki -łoś w ostrzegawczym trójkącie.. potem mini domeczki, cmentarz z informacją co na nim rośnie, z pionowymi płytami nagrobnymi i nieskazitelnie zieloną i równo wyczesaną trawą.
potem coraz więcej mini domków, w różnych odcieniach pastelowych i bardziej 'zdecydowanych' kolorów. ogródki działkowe i lazaret, czyli ichniejszy szpital. dopełzliśmy do centrum. ciche, spokojnie, niedzielne. sklepy zamknięte, jedynie w jednej galerii handlowej spożywczak otwarty. zaopatrzyliśmy się w wodę i słodycze i dalej w drogę. do Oxelosund nad Bałtykiem nie było sposobności dotrzeć, albo nie trafiliśmy we właściwy przystanek, bo z tego przy dworcu kolejowym w niedzielę autobusy nie kursowały. trudno.
skoro nie ma jak nad morze -to trzeba korzystać tu. tak więc pozaglądaliśmy trochę Szwedom przez bezfirankowe okna do ich skandi-wnętrz. w każdym miniokienku minilampa. albo świeczki, flakony, ozdóbki, bibelotki.
poszliśmy na deptak coś wszamać. ciężko o otwartą restaurację, ale udało się upolować Rockbaren. zapytaliśmy kelnerkę, co tu jest najbardziej szwedzkiego (widząc w szwedzkim menu sałatkę grecką, zwątpiłam, że coś się uda zjeść lokalnego oprócz lokalnych batoników ;) w końcu wybór padł na świnkę /nie, nie morską/ i krówkę. wieprzowina była z frytami i takim sosem na bazie majonezopodobnym, z lekko cytrynową (?) nutą. bardzo delikatny. do tego świeże warzywa. ja dostałam ziemniorki w talarkach opiekane, lekko gumowatą ale jednocześnie idealnie doprawioną wołowinę polaną sosem na bazie myślę octu balsamicznego, miodu i czegoś bardziej wytrawnego. do tego marchewkowe talarki.
posileni ruszyliśmy dalej zwiedzać okolicę. w centrum miasta znajduje się jeziorko na rzece i zapora przy młynie wodnym. wodospady niczego sobie, dość nietypowa architektura jak na centrum miasteczka. zachowane w parkowym klimacie. w centrum znajduje się też kolejny cmentarz, przypominający ogródek.
architektura szwedzka prócz tego, że tak prosta i urocza idealnie komponuje się z naturą. nie ma tu ogrodzeń, podwórka łączą się ze sobą, panuje harmonia między człowiekiem a naturą. wszystko jest schludne i czyste. na ulicach nie spotka się śmieci wolnolatających, za to co rusz stadka eleganckich kuferków z opisem papier/plastik/odpady organiczne.
z centrum podążyliśmy nad zatokę. tam, nad miastem góruje wieżowiec mieszkalny z widokiem na zatokę i pewnie w dalekiej oddali na Bałtyk. jedyny wysoki budynek w okolicy. obok kilka nowoczesnych apartamentowców kilkupiętrowych, urocza promenada i port dla żaglówek. miłe połączenie nowoczesności na jednym brzegu ze stylowymi willami z drewna, które służą jako kawiarenki.
niestety nie dość, że czas nam się kończył to dopadła nas burza. zrobiliśmy kilka fot, Ewe zafundowała kwaczkom sesję /właśnie sobie uświadomiłam, że widzieliśmy sarnę, zająca, mewy, kawki, kaczki ale nie było ŻADNEGO gołębia...) i popędziliśmy w kierunku stacji kolejowej, gdzie był przystanek autobusu na lotnisko. po drodze minęliśmy Nykopingshus, czyli zamek. nie jakaś imponująca twierdza, ale taki nieduży zameczek.
im bliżej czasu odjazdu tym bardziej przyspieszaliśmy kroku, aż w końcu ostatnią prostą przebiegliśmy. na szczęście stadko ludzi /w sumie to stadko Polaków/ czekało na przystanku, więc grzecznie wraz z nimi poczekaliśmy na naszą linię 515.
bilet z Nykoping do portu lotniczego kosztuje 23 SEK, co jest równe mniej więcej 11 PLN (za 4 km wycieczki). ceny wysokie. za obiad zapłaciliśmy razem 170 SEK = 80 PLN (co jest bardzo dziwnym, bo tyle powinien kosztować jeden obiad zgodnie z cenami z menu, ale może trafiliśmy w happy hour. woda do posiłków jest darmowa. w strefie bezcłowej na lotnisku mały słoiczek śledzi -39 SEK = 18 PLN.
na lotnisku czas na realizację głównego celu - wypicia kawy w Szwecji :) po czym wdreptaliśmy na pokład różowej strzały i w towarzystwie tej samej ekipy załogi pokładowej pofrunęliśmy do Lublina. punkt 23 powitaliśmy Świdnik.