sobota, 3 lutego 2018

w stronę słońca, czyli Tadeusz z Marianną na izraelskich wakacjach cz. 2





piątek


pobudka o dość późnej porze. uroki wizyt w krajach z odmienną florą bakteryjną powodują, że czasem jednak nocy nie spędza się w łóżku tylko w nieco mniej komfortowych warunkach. jak zwykle padło na mnie. na szczęście tabletki na sraczkę zaczęły dość szybko działać i o poranku, mimo niewyspania byłam zdatna do dalszej eksploracji okolicy.

pierwsze kroki kierujemy do biura informacji turystycznej. sympatyczny pan sugeruje, żeby nie korzystać ze zorganizowanych wycieczek tylko wypożyczyć auto i zwiedzać na własną rękę. w sumie taki był plan, ale jednak miło to usłyszeć od kogoś, kto siedzi w temacie.







zatem z promenady wędrujemy do mieszkania i próbujemy zarezerwować auto. zadanie utrudnia nam sobotni szabat = wszystkie wypożyczalnie zamknięte, a w piątki wszelkie instytucje i agencje kończą pracę w godzinach wczesnopopołudniowych. w końcu udaje się coś zarezerwować na niedzielę i poniedziałek, w rozsądnej cenie. jedyny minus to adres odbioru auta Ejlat Downtown. no dałntałn to raczej szerokie pojęcie, a google nie bardzo wie pod jakim adresem jest nasz operator. zatem ruszamy w miasto szukać Europcar. co by w niedzielę wiedzieć, skąd tą popierdółkę (jak to orzekł Tadeusz) odebrać. wędrując udaje się nam ustalić, że jest to partner Albar, więc ten adres już łatwiej namierzyć. na obrzeżach miasta. jaki będzie efekt rezerwacji to się okaże niebawem.








wędrując podziwiamy ejlackie lotnisko. Marianna jest tu w siódmym niebie i co jakiś czas cieszy uszy dźwiękiem startujących samolotów (pas startowyt jest praktycznie w środku miasta). sam port lotniczy obsługuje loty wewnątrzkrajowe i jest wielkości dworca autobusowego.

wieczór spędzamy standardowo w okolicy promenady. najpierw w lokalnej knajpce popijając kawę i cynamonowy cydr (tutejszy cydr na ciepło to nic innego jak kompot z jabłka z laską cynamonową). zachód słońca piękny, a z perspektywy nadmorskiej knajpki, która w ofercie oprócz jedzenia ma polarowe kocyki - idealny.














potem uskuteczniamy standardowe procedury, czyli ćwiczenia na okolicznej siłowni i powrót do mieszkania. wieczór upłynął nam na oglądaniu filmików z Boratem w roli głównej. co prawda Izrael nie jest najlepszym krajem, żeby propagować tą serię, ale na ten wieczór - bohater idealny.


sobota 


dzisiaj w planie rejs glass bottom boat, czyli łódką z przeszkloną częścią pod pokładem. rejs trwa 2 godziny, bilety można nabyć u poszczególnych armatorów (cena 80 NIS/os.). w trakcie rejsu krótki przystanek w okolicy dolphin reef - zatoczki, w której żyją delfiny. potem rejs aż pod granicę z Egiptem i moment, na który wszyscy czekają - otwarcie drzwi pod pokład. zbliżające się rafy koralowe, ławice różnokolorowych rybek - to wszystko po raz kolejny jawi nam się jak bajka. ciężko sobie wyobrazić jak piękny jest podwodny świat dopóki nie zobaczy się go na własne oczy. baj-ka!













po rejsie czas na spacer w okolicę plaży. usadowiwszy się na kamiennym murku łapiemy pojawiające się promyki słońca. Tadeusz postanowił zbudować wyspę, powiększając tym samym terytorium Izraela o 0,3 m kw., którą potem zasiedlił Myszor. w pewnym momencie na murku zjawił się kot. wielki, puchaty, czarno-biały. zachęcony drapaniem za uchem postanowił usadowić mi się na kolanach. pośród wielu marzeń, które mam - nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby siedzieć na plaży z mruczkiem na kolanach. ale gdyby jednak kiedyś mi przyszło to do głowy - to już się to spełniło. życie składa się z małych momentów, które warto zauważać czekając na te spektakularne wow chwile. 












po rejsie i plażingu nieco zgłodniałam. więc zahaczamy o kafejkę po kawę to go, a ja jeszcze wędruję po znany mi falafel. naprawdę dobrze go tu podają. nie jestem jakąś wybitną fanką wege kuchni, ale ten tu serwowany jest naprawdę godny polecenia. podczas, gdy Marianna stoi w kolejce po falafel, Tadeusz podziwia grę grupy młodzieńców, którzy grają w rodzaj siatkówki, tylko do odbijania piłki nie używa się rąk. ciekawe widowisko i ciekawie wyglądający gracze. mmmm ;) obok młodzieńców swój trening uskuteczniał tato z synem. w granicy boiska, lekko na uboczu. mały szkrab bardzo dobrze sobie radził z piłką. czasem wpadła na boisko profesjonalnych graczy, którzy z uśmiechem na twarzy, niemalże nie przerywając swojej gry odrzucali piłkę. zadziwiająca dla mnie była na sympatia i grzeczność... : ))

pod wieczór standardowo siłownia (tym razem tylko Tadeusz pakował, Marianna postanowiła uskuteczniać wideorozmowy z plaży ;)










niedziela


pobudka i spacer w celu upolowania taksówki, która dowiezie nas do Albar, wypożyczalni samochodów. Tadeusz wypatruje panią taksówkarkę i zatrzymuje niemal na środku ronda. pani miła, objaśnia co i jak i odwozi we wskazane miejsce. w trakcie jazdy Tadeuszowi włącza się tryb Borata i wali tekścikami w dość specyficznym akcencie łot iz dizzz? and dizzz? łaj itz Big?  tym razem przynajmniej nikt nikogo nie chciał przerobić na kołdrę.

w wypożyczalni kolejek nie ma, auto czeka. miał być Fiat 500, jest Nissan Micra. miał być manual, jest automat. ale za to w pięknym, wiśniowym kolorze ku uciesze Marianny. przechodzimy procedury papierologii. paszport, wiza, prawo jazdy i karta kredytowa moje, a skoro zaznaczony jest dodatkowy kierowca to jeszcze Tadeusz wyskakuje z dokumentów. na ten moment koszt wypożyczenia auta to ok. 230 zł plus paliwo. limit 500 km. zasady jasne. odpalam bolid i w drogę.

ruch w Izraelu, w tej części nie jest jakiś zawrotny. co krok są ronda, w ogóle nie ma świateł. jedyne jakie spotkaliśmy to na ekspresówce za miastem, z kierunkowym lewoskrętem. kierowcy jeżdżą dynamicznie, przy rondach często dwa pasy schodzą się w jeden, więc trzeba zwracać uwagę, co się dzieje po bokach i z tyłu. Tadeusz z względnym spokojem znosi drogowe piractwo Marianny, co jakiś czas przypominając o ograniczeniach prędkości... 

uzbrojeni w pojazd zajeżdżamy pod sklep na małe zakupy, bo zapasy w lodówce się kończą.

potem śniadanie i w drogę. dzisiaj w planie - Czerwony Kanion. zlokalizowany przy drodze nr 12 wiodącej wzdłuż egipskiej granicy, ok. 20 km od granicy miasta.









skupisko czerwonych skał, poddanych procesowi erozji wietrznej i tworzących niesamowite kształty - wygląda przepięknie. miejsce jest bardzo dobrze oznakowane. jest kilka wariantów wędrówki. my decydujemy się na krótsze przejście, które łącznie zajmuje ok. 30 minut (szlakiem zielonym przejście dołem, powrót czarnym górą, zalecamy wygodne obuwie pełne, z uwagi na przejścia miejscami po drabinkach; wstęp free).


















z Czerwonego Kanionu kierujemy się do centrum Ejlatu skąd dalej, w kierunku drogi nr 90 podążamy za znakami Eilat Birdwatching Centre. ejlackie centrum obserwacji ptaków jest jednym z najważniejszych (jak twierdza tubylcy) miejsc postojowych w trakcie migracji ptaków (ostatnie miejsce postoju ptaszrów przed Saharą). Tadeusz jako ornitolog z zamiłowania jest w swoim raju i z nieskrywaną radością obserwuje szczudłaki w ich natrualnym środowisku. oprócz nich spotkać tu aktualnie można było kormorany, jaskółki i.... flamingi. obserwatorium jest otwarte od świtu do zmierzchu i wstęp jest bezpłatny. w marcu i kwietniu, w okresie największych migracji ptaków jest tu organizowany największy na świecie festiwal ornitologiczny.






z obserwatiorium ornitologicznego kierujemy się na polecone przez pana z biura turystycznego salt lake. a jak słone jeziorko to i... flamingi. nigdzie w opisach turystycznych nie udało nam się tego znaleźć, a jest to nie lada gratka, zwłaszcza dla truystów z Polski. do tego wspomniane wcześniej szczudłaki i inne gatunki, które Tadeusz wymieniał lepiej niż atlas ornitologiczny. miejsce to najłatwiej znaleźć na mapie, gdzie oznakowany jest Ejlat Forest. tutejszy las to nic innego jak rządki sporych rozmiarów palm. do tego góry na pograniczu z Jordanią i niebieskie, bezchmurne niebo.












słone jeziorka to także widok przemysłowy, z uwagi na odsalanie wody i 'produkcję' tego minerału. 

po tych ptasich i przyrodniczych zachwytach, jedziemy w kierunku centrum a dalej Egiptu. w międzyczasie Tadeusz wypatruje reklamę fabryki diamentów. zaglądamy na chwilę i za darmoszkę łapiemy się na pokaz filmu o wydobyciu i obróbce diamentów, a także krótką wycieczkę z przewodnikiem nt. ejlackiego kamienia. Izrael jest jednym z największych ośrodków handlu diamentami (20% w skali świata). przepiękne barwy idealnie trafiają w gust Marianny. jednak ostatecznie, zaprowadzeni do salonu z biżuterią, na którą oferowano nam 50% rabatu i obietnicę zwrotu VAT na lotnisku, dziękujemy za poświęcony czas i opowiastki, i uciekamy w dalsza drogę. 








nieopodal przejścia z Tabą, parkujemy i lokujemy na plaży. może temperatura powietrza nie sprzyja smażingowi, ale plażing i kąpiel w Morzu Czerwonym odhaczamy. Tadeusz postanawia wciągnąć do konwersacji tubylczego dziadka, który niczym brodaty bezdomny przysiada się do nas. najpierw na wzór Borata Tadeusz oferuje panu, że mu powróży, po czym wchodzi w całkiem ciekawą dyskusję o historii tego obszaru i ciekawostkach z lokalnej geografii (np. fakt, że na horyzoncie widać granicę z Arabią Saudyjską). pan zapytany przez Tadeusza o wojnę w najbliższym czasie, stwierdził, że szacuje, że w przeciągu 5 lat wybuchnie jakiś konflikt na tym obszarze. ciekawe... 

muśnięci promieniami słońca, wracamy do domu, gotować obiad. dziś kuchnia Marianny serwuje smażonego łososia i makaron z sosem bolońskim. prima gusto! ;)

wieczór jak zawsze spędzamy spacerując po promenadzie i pakując na nadmorskiej siłowni :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz